Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna GOTHIC WEB SITE
Forum o grach z serii Gothic
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia postaci mojego kumpla

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Inuyasha
Wojownik


Dołączył: 26 Lis 2007
Posty: 989
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zza gór Sinych
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:02, 02 Cze 2009    Temat postu: Historia postaci mojego kumpla

Ból. Ból głowy jakby tysiąc krasnoludów wykuwało w niej swoje topory śpiewając przy tym piosenki do kowadła. Zaczerpnął powietrza, mając wrażenie przy otwieraniu ust, że ma podeszwę na podniebieniu. Otworzył sklejone powieki i zobaczył dwie pary przyglądających mu się z zaciekawieniem oczu.
Jedne z nich były w kształcie, a także i kolorze migdałów, drugie odznaczały się jadowicie zieloną barwą i spozierały spod krzaczastych jasnych brwi. Spróbował coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobyło się tylko ciche rzężenie. Kasztanowłosy półelf przytknął mu do ust bukłak z winem.

***

- A więc widok naszych twarzy to pierwsze wspomnienie jakie posiadasz – spytał potężnie zbudowany barbarzyńca młodego na oko mężczyzny ubierającego się właśnie w rzeczy należące w większej mierze do łowcy.
- niezbyt to miłe wspomnienie – dodał Caelethar – Przynajmniej w połowie
Yuthruf obrzucił go parodią urażonego spojrzenia, a w stronę przytakującego młodzieńca rzucił:
- Trzeba ci nadać jakieś imię przyjacielu.
- Nazwiemy cię Ilsantrill, bo znaleźliśmy cię w porannej mgle, poruszasz się z gracją tancerza i poszukujesz samego siebie.
- Dobrze więc, będę Ilsantrillem, dopóki nie dowiem się kim jestem – odparł gładkolicy młodzieniec przerywając zabawę nożem z czarnego krzemienia o wytartej rękojeści.
- Posilmy się – zmienił temat Yuthruf z miną, do jakiej zdolni są tylko wielcy, umięśnieni mężczyźni ubrani w skóry i uzbrojeni w gigantyczne miecze.

***

- Wiesz, co mnie niepokoi. – zapytał Caelethar
- Wiem.
- To nie wróży niczego dobrego.
- To nie musi o niczym świadczyć, wręcz przeciwnie, można wyciągnąć odwrotne wnioski jeśli…
- Jeśli. Chciałbyś żeby tak było.
- Ty też byś chciał, obaj go polubiliśmy nie wiedzieć czemu – przytaknął barbarzyńca patrząc na jeszcze delikatniejszą podczas snu twarz wyzierającą spod pledów.

***

Ulotr biegł szybko, pewnie przedzierając się przez nieco zagracone pokoje niewielkiego i raczej skromnego dworku. Nie słyszał kroków za plecami, wiedział jednak, że to o niczym nie świadczy.
– Zdążę – szepnął z półponurym uśmiechem melancholijnej satysfakcji.
Zmrużył nieco oczy i przebiegł wzrokiem po pokoju do którego właśnie wpadł, gdzie kobietę, która właśnie odczuła ulgę po bólu, jakiego żaden mężczyzna by nie zniósł, przytulał mały chłopiec o czarnych kręconych włosach. U nóg szerokiego małżeńskiego łoża, na którym leżała spocona, lecz uśmiechnięta, dopóki nie wszedł kobieta, stała starsza przygarbiona już nieco znachorka trzymając w ramionach otulony w białe pieluchy kształt, z którego nagle wydobył się płacz. Ulotr obrócił się błyskawicznym półpiruetem połączonym z odskokiem jednocześnie parując cios prostego, przypominającego brzytwę ostrza własnym mieczem i wchodząc z przeciwnikiem w szaloną wymianę ciosów, dostrzegł, że starsza kobieta, która wyszła chwilę temu z chłopcem i noworodkiem wróciła i próbuje pomóc wstać matce obu dzieci. Nie spuszczając gardy rzekł:
- Tej kobiecie, ani tobie nic nie grozi z mojej strony, nie musisz się obawiać… Ale ty – dodał obracając głowę z powrotem do przeciwnika. –Ciebie muszę zabić. Zginiesz bo siejesz chaos, chaos i niesprawiedliwość, a ja jestem Mścicielem – zamachnął mieczem zdobionym motywem wagi na jelcu i pióra na trzonie. – Nie ważne, kim byłeś kiedyś. Tym bardziej musisz zginąć. I zginiesz – syknął, mrużąc oczy.
- Nie! Mylisz się! Od początku naszej rozmowy się mylisz. Nie jestem narzędziem zagłady, to okoliczności, nie moje czyny niosą chaos!
- Żyjesz w świecie złudzeń i światłocieni, w których dobro jest złem a zło dobrem. Z początku cię nie poznałem, później przypomniałem sobie jaki byłeś wtedy, dawno. Zawsze byłeś sprawcą wielkiego smutku, dlatego musisz zginąć właśnie teraz.
- Nie! – ryknął Jarred, mrużąc oczy, które nagle zaczęły ukazywać mu świat w krwawych barwach. – Nie pozwolę ci się osądzać z jednego powodu – mówił, chrapliwym choć już spokojniejszym głosem. – Nie jesteś tym którego znałem tak dawno, tym, któremu ufałem bez granic, jego już nie ma… Został tylko Khv’at-ar! Mściciel! Miecz, który nosisz u boku i z którym spoczniesz w grobie…
Wznowili wymianę ciosów. Ostrza błyskały w szaleńczym tańcu, tak szybkim, że niemal rozmywającym się w ludzkich oczach. W końcu Ulotr dostrzegł lukę w obronie przeciwnika. Do pokoju wpadł Abdmachus i uchylając się przed wytrąconym mieczem Jarreda dopadł do niego wykrzykując inkantacje. Ulotr wbił miecz w miejsce, w którym przed chwilą w rozbłysku zielonego światła zniknęli wojownik oraz drobny mag.
- Kurwa! – warknął Ulot podnosząc się i chowając miecz do pochwy. - Gówniarz zawsze miał asa w rękawie. No nic. - dodał spokojniejszym już tonem. – Może i sprawiedliwość była by piękniejsza gdybym zabił go i w ten sposób, ale ostatecznie…
Odskoczył ze szczękiem blach pancerza i z Khv’at-arem z powrotem w dłoni sprzed drzwi, w których kilka chwil temu zniknęli dwaj chłopcy, a później, w międzyczasie nieuspokojona jego zapewnieniami znachorka z matką dzieci. Powodem był krwawoczerwony błysk światła tuż przed nim.
Przeciwnik zmienił się nieco, na twarzy goiły się świeże jeszcze blizny, układające się we wzór, tylko z pozoru geometryczny. Włosy były nieco dłuższe, był też inaczej odziany.
- Wrócił, twój braciszek Jarred – wychrypiał Zahak mrużąc oczy o pionowych źrenicach i odsłaniając w okrutnym uśmiechu jakby odrobinę wydłużone kły.
- Teraz dopiero sprawiedliwości stanie się zadość bratobójco! – Wygłosił, prostując się i wysuwając podbródek, potężnym czystym głosem, gdy jego wejrzenie stało się na chwile czyste, a oblicze, choć może było to złudzenie, gładkie.
- I pochłonie cię cień – wyszeptał z nieco pochyloną głową i ramionami ułożonymi luźno przy biodrach patrząc ciemnymi zimnymi oczyma.
Ulotr na tę przemowę uśmiechnął się tylko i zmrużył oczy, choć nie było w tym uśmiechu ani krzty radości.
Zahak ruszył od prawej kręcąc zwodnicze kółka samą końcówką miecza, również Ultor zaczął powoli przemieszczać się w bok po okręgu.
Pierwsza krew była równoczesna z obu stron, obaj w tym samym czasie zaniechali obrony decydując się na atak. Odskoczyli. Ultor krwawił obficie z lewego boku, Zahak mniej, z rany na skroni od cięcia przed którym częściowo się uchylił. Obaj zwęzili oczy do wąskich szparek i skoczyli do ataku w momencie umykającym uwadze. Ostrza wyprodukowały metaliczne staccato zderzając się o siebie przez dłuższą chwilę. Wystarczyło. Zahak wykonał fintę swoim paskudnym mieczem, i pchnął. Sztyletem. Tuż pod serce.
Rozwścieczony Ultor odskoczył, lecz tylko na chwilę, odbił się od ściany i ruszył z impetem na wroga, gruchocząc mu kości lewego barku i w fontannie szkarłatu powodując odrzucenie przeciwnika.
Obaj oddychali chrapliwie. Czekając. Na ruch przeciwnika, a może na przypływ nowych sił. A może na słowo o zgodzie?
Zahak przestał trzymać się za zranione ramię. Chwycił upuszczony obok miecz i podparł się nim. Włosy opadające w tył, gdy podniósł wzrok na wroga odsłoniły twarz. Nie ludzką już, bardziej gadzią. Złą i wredną, nie będącą maską, a może nią właśnie będącą? Pokryta zielonawymi łuskami pod odklejającą się teraz skórą. Ręką chwycił nieco niepewnie za miecz.
Zahak Dziesięć Węży spojrzał przymrużonymi oczyma na przeciwnika, podrzucił miecz, by złapać na nim pewniejszy chwyt i znikł. Ultor usłyszał hałas za plecami. Odwrócił się. Jedyne co zdążył zobaczyć to upadający na ziemię sztylet i poszarpane ostrze wykute z brunatnej stali w rzece krwi, jaka wypłynęła z jego piersi.
Coraz bardziej ludzki – przynajmniej z wyglądu – bo rzadziej pokryty łuskami Zahak wyrwał swój miecz z ciała brata i odzyskując niemal do końca wygląd miły – na ile to możliwe – ludzkiemu oku wsunął miecz do pochwy u boku i podniósł sztylet, by wbić go, tym razem w samo serce brata – oblizać wyciągnięty z krwi.
Spojrzał na miecz w martwej dłoni Ulotra. Jego rękojeść nie była już pięknie, acz subtelnie rzeźbionym w motywy piór dziełem sztuki, stała się powykręcana, była miejscami obita czarną skórą. Motyw wagi na jelcu został zastąpiony rogatą czaszką pomiędzy szponami zwróconymi na zewnątrz. Samo ostrze zmieniło kolor z czystego błękitu na ciemnoszary.
Zahak podniósł miecz swego brata i…

***

- Ugh – jęknął Yuthruf, gdy Ilsantrill wraził mu lagę pod żebro
- Mówiłem ci, że jego taneczny krok da mu nad tobą przewagę. Jest szybki, a ty poruszasz się jak smok po napadnięciu na świątynię.
- Czemu na świątynię? – zdziwił się przyjaciel półelfa.
- Kapłanki niektórych religii są dziewicami – odparł łowca.
- Dziwne.
- starczy na dziś, odpocznij Ilsantrillu.

***

- Szybko się uczy – powiedział do Caelethar do przyjaciela, gdy nowy towarzysz podróży już zasnął.
- Ma talent.
- Ma już rękę wyrobioną od miecza.
- To dobrze, nie jesteśmy bezpieczni, lepiej nauczmy go czego tylko umiemy skoro jest tak zdolny.
Ilsantrill poruszył się jeszcze niespokojnie pod derką zanim łowca i barbarzyńca poszli spać.

***

Zarówno pasterz, jak i jego owce podejrzliwie patrzyły na nie przesadnie wysokiego jasnowłosego mężczyznę o twarzy zeszpeconej symetrycznie ułożonymi bliznami. Miał na sobie stary, mocno wytarty płaszcz, na którym chyba było więcej łat niż oryginalnego materiału, a na plecach nosił dwie pochwy, z której tylko w jednej spoczywał paskudnie wyglądający miecz. Drugi niósł w dłoni. Co prawda w kupieckim kraju, jakim był Sembia poszukiwacze przygód nie byli częstym widokiem to jednak się zdarzali. Zwykle jednak były to Srebrne Kruki Miklosa Selkrika, a nie jacyś obszarpańcy. Ale to nie spokojny przemarsz zwracał uwagę rolnika. Bo wędrowiec wcale nie był spokojny. I w zasadzie nie maszerował. Raczej się zataczał, lub żeby wyrazić ściśle miotał się wpatrując w niesione ostrze.
Owce powróciły do spokojnego przeżuwania, mimo, że z oddali słychać było jeszcze jakiś nieco potępieńczy wrzask. Pasterz zapykł sobie fajeczkę.

***

Wciąż słysząc w głowie obłąkańcze wrzaski Ilsantrill obudził się w nocy mokry od potu i usiadł na posłaniu oddychając szybko.
- Co mnie tak w tym zaniepokoiło? – szepnął spoglądając na Yuthrufa, który trzymał wartę przez tę część nocy przysnął, ale młodzieniec nie miał sił by go zbudzić, uderzył plecami o ziemię i znów pogrążył się we śnie, choć nie z własnej woli.

***

Zahak wyszedł z cierniowych krzaków, w których się obudził, by o mało co nie uderzyć nosem w wysoki mur.
- Kurwa, jebana w dupę przez glabrezu mać – powiedział, poczym zaklął siarczyście, zmrużył oczy, rozejrzał się dookoła i skrył swoją obecność w cieniu.
Do miejskich bram dotarł przez nikogo niezauważony, w cieniu, dopiero u samych wrót spokojnie przechodzącego złapał go strażnik.
- co tu robisz? – zapytał, zaskakująco spokojnie jak na strażnika na stójce u bramy. Nie zwrócił też uwagi swoich kolegów.
Oczy Zahaka zwęziły się w szparki, by po chwili rozszerzyć.
– przepuść mnie – powiedział spokojnym, cichym tonem, a strażnikowi tylko pociekło odrobinę śliny z ust, ale szybko się opanował, Zahaka jednak już nie było.
Urmlaspyr było gwarnym i jasno oświetlonym miastem, Zahak starał się nie rzucać w oczy, zwłaszcza, gdy trafił do dzielnicy slumsów, którą to miasto jak się okazuje jednak posiadało.
Gdy wchodził do karczmy już się ściemniało. W środku zastał widok typowy dla tysiąca innych zajazdów. Obsłużył się więc sam, niezauważony i usiadł w kącie z kuflem piwa, i pozwalając już dostrzec się postronnym zaczął je żłopać przyglądając się gościom.
W pewnym momencie do karczmy weszła grupa złożona z dwóch ciemno ubranych, zamaskowanych mężczyzn, na widok, których Zahak zmrużył oczy i trzeci, na którego z początku nie zwrócił uwagi. Dwaj mężczyźni, niby to skrycie zajęli demonstracyjnie strategiczne pozycje, inni, którzy nie weszli drzwiami ukryli się w tłumie, wszyscy obserwowali uważnie tłum jednak na raczej czyste i zdecydowanie szlachetnie wyrzeźbione, gładkie oblicze Zahaka nie zwrócili uwagi.
Ostatni z pierwszej trójki mężczyzna wdrapał się zręcznie na stół i błyskając w świetle świec symbolami trzech błyskawic u pasa i na ramionach rozpoczął agitację. Zahak słuchał go jednym uchem, tylko na tyle na ile potrzebował, przedzierając się jednocześnie niezauważonym przez strażników kapłana. W końcu stanął nie tak daleko od niego, ścignął jego wzrok udawanym kichnięciem, zmrużył i rozszerzył oczy, w które od tego czasu patrzył agitator.
Przemowa zachowała mniej więcej swój poprzedni charakter, zmieniła się tylko w kluczowych szczegółach przyciągając nieco uwagę znudzonego w gruncie rzeczy tłumku…
- … I do naszego miasta! Do Urmlaspyru przybędzie mesjasz! Głosiciel słowa Władcy Burz, ten, który niesie jego święte Zniszczenie! I poznają, ci, którzy się mu sprzeciwiają jego gniew i dla nich będzie płacz i zgrzytanie zębów…! – tu kapłan wykazał się własną nie małą inwencją, by później kontynuować. – I poznacie go, po tym, że włosy jego niemal już siwe, jak u naszego Pana, a twarz jego zniszczona walką z niewiernymi, pokryta bliznami. I Chaos, chaos w jego wyglądzie – później kapłan ponownie pozwolił sobie na artystyczną improwizacje w stylu Talosytów, ale Zahak już nie słuchał, wiedząc, że odniósł sukces modlił się do swego prawdziwego pana wychodząc nie zauważonym i oglądając przez ramię, jak rozochocony tłum pali karczmę i niszczy okoliczne domy i później jeszcze dość długo w noc.
Promienie południowego słońca raziły nieco Zahaka, gdy w następnego dnia wyszedł ze świątyni Pana Burz tak samo jak dostał się do środka – niezauważony. – Już niedługo – pomyślał wtapiając się w tłum, a nawet uciekając przez pewien czas razem z tą jego częścią, która nie przyłączyła się do fali chaosu wypływającej z chramu.
Już tylko pojedyncze słupy dymów unosiły się nad zgliszczami po niecałym dekadniu, a mimo późnego popołudnia nie było słychać żadnych krzyków ani wrzasków. Zahak zostawił sztywniejące już truchło dziwki, którą znalazł przed trzema nocami, podrapał się po jednej z blizn, odbąknął tanim winem i znów rozpoczął przechadzki po mieście. Tym razem nie ukrywał swojej obecności. Został dostrzeżony.
W zasadzie nie musiał niemal nic mówić. Całą robotę odrabiali za niego kapłani i tłumy „zgadujące” jego wolę, przez następny trzy dni znikał w ciemności dopiero o północy pozostawiając dzieło zniszczenia inwencji swoich nowych wyznawców. Teraz musiał tylko spowodować przejęcie władzy świeckiej przez kościół Talosa, a potem wskazać swoim wyznawcom właściwego władcę.

***

- Myślałem, że będziesz mnie uczył strzelać z łuku – powiedział Ilsantrill unosząc brwi, gdy jego półelfi przyjaciel wyciągnął miecz z pochwy.
- Popatrz – uśmiechnął się z lekką dumą Caelethar.
Miecz był pięknym tworem elfickiej sztuki wojennej, gładka klinga pozbawiona szczerb przechodziła łagodnie w jelec zdobny w grawerunek przedstawiający pędzące strzały, a na końcu rękojeści obwiązanej gęsto cienkim rzemieniem zamiast klejnotu elficki rzemieślnik umieścił coś co przypominało zagiętą końcówkę łuku z jakiegoś szlachetnego drzewa, nawet był nań nałożony kawałek cięciwy. Całość nie rzucała się w oczy w leśnej głuszy, gdyż rękojeść zrobiona była z drewna i matowego mosiądzu, a klinga z szarej stali nie odbijającej światła, ale rozmywającej się w wielobarwne refleksy.
- Piękny… oż!?
Tym razem uśmiech półelfa przybrał na faktycznym rozbawieniu. Miecz przekształcił się bowiem w łuk, równie piękny co miecz, choć o ostrzejszej urodzie, był bowiem zrobiony jakby z żelazo drzewa, tylko dużo bardziej giętkiego i również pokryty grawerunkiem, tym razem zawijasowa tym, oprócz miejsc po obu stronach majdanu, gdzie wystawały z niego faktyczne stalowe ostrze.
- Robisz to tak – powiedział póelf po chwili milczącej kontemplacji przyjmując pozę łuczniczą, składając się do strzału i umieszczając zakończony szarymi lotkami pocisk w sęku drzewa około trzydzieści metrów dalej. Po całej operacji podał broń nowemu przyjacielowi.
- Trzymasz go odwrotnie!
- Słucham? – odparł Ilsantrill.
- Powinieneś trzymać strzałę, a nie cięciwę, w dodatku nie lewą a prawą rękę – wyjaśnił Caelethar.
Jego ludzki towarzysz wypuścił strzałę, przełożył łuk do drugiej ręki i wystrzelił po raz drugi.
- Nie widzę różnicy – zawyrokował na koniec patrząc na dwie strzały wbite w identycznej na oko odległości od pierwszej, wystrzelonej przez półelfa.
- Hmmm, może jesteś oburęczny, to będzie trzeba jeszcze sprawdzić. Poćwicz.
Po pół godzinie do obozu wrócił barbarzyńca.
- Starczy zabawy, droga jest czysta, musimy ruszać dalej.
- Przed nami daleka droga. Pakuj się Ilsantrillu.

***

Tej nocy zmęczeni niedługo rozmawiali przy ognisku, Ilsantrill obudził półelfiego przyjaciela po czterech godzinach i pogrążył się w mroku…

***

Na godzinę przed południem – czasem, w którym Tallosyci uważali, że uderza grom z jasnego nieba – czyli, że pokazuje się Zahak zabił strażnika uciekającego z przekleństwami na ustach ciemną uliczką, przed jedną z przedwcześnie zbierających sie bojówek. Korzystając z ekwipunku denata i drobnej magii, którą zabrał z nieuważnie splądrowanego sklepu przebrał się za członka pałacowej straży burmistrza, a zarazem najbogatszego kupca w mieście, aby łatwiej dostać się do jego siedziby i żeby dać swoim wyznawcom głowę władcy miasta w samo południe. A przy okazji zamieszkać trochę lepiej.
Szedł ukrywając się w ciemnej stronie ulicy w zasadzie nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Nagle słońce zaświeciło mu w oczy i poczuł szarpniecie za ramię. Zatrzymał się i rozejrzał. Nie zauważył, że wychodzi z cienia, który kończył się nagle, gdyż spalona rudera po prawej nie dawała go zbyt wiele. Za ramię trzymał go raczej młody człowiek o niechlujnej brodzie i byle jak, naprędce wykonanych symbolach Talosa na swoich łachmanach.
Zanim zdążył coś powiedzieć, zareagować, wyszarpnąć się już był otoczony przez rozjuszony, wrzeszczący tłum. Otrzymał uderzenie w tył głowy, potem następne, próbował doprowadzić do porządku bojówkarzy, ale jeśli nawet go słyszeli to nie słuchali. Nadeszły kolejne uderzenia, a potem cięcia i w pierwszym miejscu trysnęła krew.

A potem tylko głos w ciemności.
Nie nadszedł jeszcze czas twój
Bo czasu twego jeszcze nie ma
Czas zemsty trwa
Wykorzystaj swój czas, zanim przyjdzie czas zapłaty
Wykorzystaj swój czas w swoim czasie, a będzie prawdziwszy, a będzie go więcej

***

Stara kobieta wzięła od Varreda jego braciszka, a czarnowłosy czterolatek przełknął głośno ślinę patrząc na zwłoki złożone na podwórzu. Jedne należały do jego ojca – wiedział to i z trudem powstrzymywał niegodne mężczyzny łzy – drugie jednak, nikt nie chciał mu wytłumaczyć, ko to był i odnosił wrażenie, że nikt właściwie tego nie wie. Ale to te drugie napawały go większym, niewyjaśnionym niepokojem rodzącym się gdzieś w głębi duszy.
- Ofiary szaleńca – mamrotała cicho felczerka, myśląc pewnie, że chłopiec jej nie usłyszy. – czy ofiary miecza?

***

Było już późno, ale dwaj mężczyźni nadal trenowali trzeciego towarzysza. Okazało się, że Ilsantrill rzeczywiście jest oburęczny, a z mieczem rodem z Kara-Tur i długim sztyletem zdobytym na bandytach nieznanej proweniencji zaczynał uwijać się naprawdę szybko.
- Idzie ci coraz lepiej – wydyszał Yuthruf, gdy mężczyźni legli zmęczeni pod ogromnym drzewem.
- Reszta, to głównie kwestia wprawy, chociaż wciąż możemy ci pokazać parę chwytów, gdy nabierzesz doświadczenia – dodał półelf, przymykając oczy i ocierając pot z czoła.
Nie usłyszeli cichych łap w miękkim poszyciu lasu. Nie zobaczyli cętkowanych maskujących futer. Byli zajęci. Ale dopiero głośne powarkiwania i wykrzykiwane w łamanym Thayańskim okrzyki bojowe przeszkodziły Ilsantrillowi wygłosić zdanie na temat swoich umiejętności.

Yuthruf pochwycił wielki miecz i zawył bardziej nieludzko niż wszyscy napastnicy razem wzięci. Odpadły pierwsze głowy. Ilsantrill, wzorem Yuthrufa zakrzyknął, nieco tylko mniej potężnie i ruszył do walki. Caelethar pokręcił tylko lekko głową i uśmiechnął się pod nosem wypuszczając wymierzoną już przed chwilą strzałę, ze strategicznej pozycji na gałęzi drzewa, na które się wdrapał.
Mieli przewagę liczebną. Mieli pewne wsparcie magiczne. Mieli też świeże siły. Ale nie mieli zwycięstwa tego dnia. Lecz choć Yuthruf trzymał na dystans napastników wymachując wielkim mieczem, a Ilsantrill tańczył pomiędzy wrogimi, włóczniami, halabardami czy prymitywnymi korbaczami w serii uników, pchnięć i cięć, to obaj nie obyli się bez obrażeń. Również Caelethar nie uszedł cało, rażony wrogim piorunem spadł z drzewa i tylko dzięki bojowemu zapałowi zdołał wyciągnąć krótki zagięty miecz i ruszyć z obydwoma ostrzami na pomoc przyjaciołom.
- Cholera – warknął wielki barbarzyńca wypluwając razem z krwią dwa zęby.
- Nie możemy tu zostać, musimy uciec i znaleźć kryjówkę, wygląda na to Ilsantrillu, że tajników dziczy i sztuki skradania będziesz się uczył na bieżąco.
Młodzieniec spojrzał na niego tylko ponuro.

***

Podróżowali jeszcze przez pół nocy, w końcu zanocowali w wykrocie. Yuthruf, jako najwytrzymalszy podjął się wartować i nie obudził przyjaciół, ciężej rannych, lub mnie wytrzmałych.

***

- Abdmachs! Co się do kurwy nędzy dzieje?
- spokojnie – odparł dziki mag zdejmując ostrożnie palce „przyjaciela” ze swojego gardła. – Rzuciłem nas do czasu, gdy Ultor jeszcze o tobie nie słyszał.
- Zaraz… – Nath’aar zmrużył oczy.
- Dostrzegłem, twój koniec zbliżający się w każdym ułamku sekundy, więc zdecydowałem się na ucieczkę, musisz stać się potężniejszy w krótkim czasie. – powiedział Abdmachus i odchrząknął nie dając skończyć młodzieńcowi podnoszącemu brwi na tę jawną zniewagę.
- W krótkim? Idiota! przenosi mnie do nie wiadomo kiedy i mówi że mam mało czasu…? Dlaczego nie mogę go zabić teraz? – Jarred ponownie popatrzył na towarzysze przez zmrużone oczy.
- Idiota!? Jestem genialny! Widzisz – rozpoczął wywód odkaszlnąwszy wpierw i chrząknąwszy powodując całością wykwit krzywego uśmiechu na twarzy wojownika. – To gdzie, to znaczy, to kiedy, już byłeś, i z kim wchodziłeś w interakcje w pewien sposób narusza tkaninę rzeczywistości.
- Nadal nie rozumiem– powiedział powoli Nath’aar zwężając oczy do cienkich szparek.
-Widzisz, nici czasu starają się wyprostować tkaninę rzeczywistości w jak najkrótszym czasie. I tu – odchrząknął. – pojawia się odpowiedź na inne z twoich pytań. Walcząc z Mścicielem wtedy sprawiasz, że w pewien sposób wtapiasz się w tamten czas, uniemożliwiając sobie w sposób nieprzewidywalny, ale – odchrząknięcie. – wyczuwalny dla kogoś o moich umiejętnościach sposób. I tak nie możesz zbliżyć się do niego w tym czasie, co więcej, masz około miesiąca czasu – odchrząknął. – twojego czasu, zanim nici czasu zacisną się w stryczek na twojej szyi, a wtedy nie wiadomo, czy od razu umrzesz, czy rzuci cię z powrotem – zakończył przemowę chrząkając po raz kolejny i poprawiając oczy.
- No dobrze – odrzekł Nath’aar ponownie mrużąc oczy. – Ale w jaki sposób mi to pomaga?
- Ooo, to zależy – chrząknięcie. – na ile jesteś gotów aby uzyskać potrzebną potęgę.
- Na wszystko – odparł z niemiłym uśmiechem i pochylając głowę skrył zmrużone oczy w cieniu głębokich oczodołów.
- Tak też myślałem – odchrząknął Abdmachus. – Dobrze więc. Udasz się do Kiev Nah Abulima, mojego mistrza, obecnie jeszcze mnie nie zna, ale myślę, że znajdziesz sposób by przekonać go do pomocy, on poprowadzi cię dalej. Uważaj, to demonolog – dodał konspiracyjnym tonem powodując u Nath’aara uniesienie brwi.
- A ty?
- Jeśli spotkam go teraz, możesz nigdy nie spotkać mnie w przyszłości.
- Doprawdy, niepowetowana strata – mruknął Nath’aar cicho nieco już znudzony przemową dzikiego maga. – A jak wrócę? – dodał normalnym tonem. – i dlaczego, w ogóle mi pomagasz?
- Jak już mówiłem nici przeznaczenia. Linie czasu. Lepiej dla mnie żeby były proste – odrzekł –a co do powrotu: pożyczysz od niego kolczyk w kształcie dwóch skrzyżowanych półksiężyców. Trzyma go w gnojówce przy swojej hodowli gnolli, nie pytaj czemu, jest nieco szalony… – uśmiechnął się lekko na myśl o torturach jakim przed śmiercią podda Jarreda szalony demonolog i zręcznie złapał uciekające oko. – Pozwoli ci on wrócić w czasie. Jako kotwicy do zaklęcia musisz jednak użyć osoby, a najlepiej też miejsca które już niegdyś odwiedziłeś. Wrócisz do mnie, a ja będę musiał w ciągu dwóch klepsydr przenieść cię w moment, z którego uciekliśmy. Acha, i nie mów mu żadnych konkretów. – powiedział podając mu uproszczoną mapę sporządzoną w czasie przemowy. – A teraz żegnaj – ach byłbym zapomniał – uśmiechnął się lekko i odchrząknął . – Bądź łaskaw przekonać mojego mistrza, aby karmił swoich przyszłych uczniów mięsem nie pochodzącym od psowatych.
- Mięso… – wykrztusił Nath’aar ledwo powstrzymując wymioty na wspomnienie wcześniejszej części monologu znikającego właśnie czarodzieja. – ...od psowatych.

***

Wyruszyli rankiem, lecz posuwali się w żółwim tempie i w wisielczych nastrojach. To na Ilsantrilla spadł obowiązek polowania, gdyż, gdy opadła poparzony adrenalina Caelethar nie był w stanie uwinąć się z tym wystarczająco szybko. Dał tylko przyjacielowi kilka szczegółowych wskazówek i obserwował efekty, na szczęście nie takie znowu złe.

***

Tej nocy to łowca miał objąć pierwszą wartę, jednak Yuthruf, który nie mógł zasnąć towarzyszył mu długo w noc.
- Spójrz. Drży.
- Nie dziwie się – odparł półelf – nawet on, który odniósł najmniejsze rany – tu uśmiechnął się krzywo do towarzysza – nie jest całkiem zdrowy.
- Taaaak, mieliśmy rację, jest cholernie zdolny.
Po chwili dziwnie ciężkiego jak na tę dwójkę milczenia barbarzyńca kontynuował:
- Wiem, jak bardzo nie chcesz wchodzić do Telflammu, ale są rany których nie wyleczymy na szlaku.
- Nie mamy wyboru – potwierdził ponuro elf patrząc jak spokojnie wygląda Ilsantrill w czasie snu, gdy już minęły mu drgawki, jakby ciepło ogniska, do którego dorzucił właśnie chrustu przegnało wszelkie rany i całe zmęczenie z ciała przyjaciela.
- Zaszyjemy się gdzieś.
- Oni właśnie w takich miejscach mają swoich ludzi.
- Paranoizujesz – odparł Yuthruf i układając się do snu nie zauważył powrotu drgawek u trzeciego z przyjaciół.

***
Wędrówka przez leśne ostępy trwała cały tydzień, miał więc jeszcze trzy, ale spodziewał się raczej, że demonolog będzie mieszkał w wielkim mieście, gdzie mógł by prowadzić badania na ludziach albo coś…
Doszedłszy do raczej przysadzistej wieży, wyróżniającej się tylko tym, że wyrastała z formacji wapiennej, jakich w tym terenie było wiele bardziej jak palec z dłoni, niż sztuczny twór. Nath’aar podszedł do ukrytych drzwi i zgodnie ze wskazówkami na mapie wypowiedział słowo rozkazu i przyłożył wątrobę dzikiego kota do skały. Wszedł do środka, by zastać ciemne wysoko sklepione pomieszczenie podparte licznymi kolumnami i wypełnione półkami z pergaminami i starymi zakurzonymi księgami, skąd wnioskował, że wchodzi głębiej w skałę, a nie do wieży. Pachniało świecami, których wiele zgaszonych widać było na lichtarzach w całej bibliotece. W tle dawał się jednak wyczuć starannie ukrywany swąd siarki. Skierował się do biurka oświetlonego kilkoma świecami, choć nie widział nikogo w pobliżu. Nagły dźwięk pociągania nosem wyrwał młodzieńca z zamyślenia.
- Aaaach pachniesz, pachniesz! Mmmmm hmm hmmmm świeżutko. – rozległo się jakby z góry. – Świeżutko młodziutko!
Nath’aar spojrzał na sufit, było tam drugie identyczne, choć nieoświetlone biurko. A za nim siedział mężczyzna o rozdwojonej brodzie.
- Witaj Kiev Nah Abulimie!
- Skąd znasz Aghr’u bltr, a czy aby h’ss’ash imię złodziejem me tfur’kh nie jesteś? – zapytał podejrzliwie starzec swoim skrzekliwym głosem odgarniając jednocześnie brodę z oczu.
- Co, eee w żadnym razie, to znaczy nie – odparł starający się nie stracić pewności Nath’aar.
- W takim razie przypominasz mi młodego mnie,– wypowiedział z wielka pewnością, a nawet gramatyką. – I spójrz jak skończyłem.
- Eeee
- Hmmmm Więc! mmmmmmm mhmmmmm – tu ucichł na chwilę. – zrobię trza co! – powiedział starzec z dziwnym błyskiem w oku po dłuższej serii mamrotów. – Odwróć się!
Demonolog podał oglądającemu się na sufit Jarredowi miecz.
- Sześć! Thr’al! Sześć! Hg’ar! Sześć! Dth’at! Co chcesz. Zabić.
- Co kurwa? – odparł Nath’aar tracać całkowicie pewność siebie.
- Nie, nie martw się, nie jest wampiryczny, nie staniesz się nieumartym, mhmhmmmm, chociaż w twojej sytuacji, to mogło by być niezłe – dodał po wypowiedzeniu tego jakże zrozumiałego zdania przyglądając się reakcji Nath’aar ana długi obusieczny miecz o poszarpanych krawędziach, wykuty z brunatnej stali i o rękojeści zakończonej trzema hakami, prawdopodobnie szponami większego drapieżnika. – reszta jak chcesz! Jak chcesz…
- Mam…?
- Tak!
- Nie mogę...! – powiedział przypominając sobie pewne gorzkie słowa z przeszłości. – Co mi to da?
- Hmmmm, mmmmm mhmhmmmmm hhm. Przygotuje cię rzecz jasna!
- Ile potrwają inne… przygotowania?
- Wróć, Kiev Nah Abulim będzie gotów.
Po dwóch tygodniach z jeszcze większym zacięciem w sercu i z nowymi bliznami na ciele i duszy Nath’aar ponownie wszedł do siedziby demonologa. Tym razem nie było mu jednak dane przedzierać się przez regały.

***

Dotarłszy do rzeki Flamm zbudowali prymitywną tratwę i spławili się w dół do Morza Spadających Gwiazd. Później, w nocy następnego dnia pod osłoną nocy dostali się w ukryciu w obręb murów miejskich. Jeszcze przed świtem w świątyni Pomocnej Dłoni ugościł ich siwy lecz krzepki kapłan Shaundakula. Który około dziesiątej wyruszył w podróż w Złotą Drogą w towarzystwie kupców przywdziawszy na podróżne szaty obszerny czarny płaszcz. W świątyni zastąpił go młodszy czciciel Jeźdźca Wiatrów. Ten dał się już przekonać Caeletharowi, że niebezpiecznie jest ich trzymać u siebie.
Niemniej jednak zaklęcia lecznicze zostały nałożone. Pozostało zregenerować siły i zapasy pomimo wyraźnego niezadowolenia i napięcia wyczuwalnego w półeflim łowcy.
- Tu się zatrzymamy, obaj kapłani wskazali tę gospodę jako obecnie najmniej oddaną pod wpływy Mistrzów Cienia – oświadczył Yuthruf.
- Dlaczego tak lękamy się tej gildii złodziei? – dopytał się Ilsantrill.
- Powiemy ci wieczorem – uciął ostrzej niż zamierzał Caelethar. – wchodzimy.
Otrzymali raczej niewielki, lecz zadowalający pod względem warunków pokój, Gdy zasiedli przy płaskiej skrzyni służącej również za stół barbarzyńca wypowiedział prosto z mostu swój plan działań.
- Może i jestem największy i rzucam się w oczy, ale w miarę znam miasto i nie jestem tobą.
- Ja lepiej nadaje się do tej roli… zaczął półelf.
- Nie, dla ciebie każda wycieczka po ulicach znacznie zwiększa niebezpieczeństwo. Z resztą oni są czujni i jest ich wielu, i tak by cię wypatrzyli.
Caelethar nie oponował dalej, choć wyraźnie nie był z tego zadowolony. Yuthruf wyszedł do miasta, a Ilsantrill udał się na spoczynek, zmęczony nieprzespanymi nocami, zresztą już wcześniej nie sypiający zbyt dobrze…

***

- A swoją drogą Zahaku, komu to teraz służysz? – zapytał Kiev Nah Abulim dziesięciu wielkich, wijących się, brunatno zielonych węży, z których jeden patrzył mu w oczy.
- Arcyksieciu i Autokratorowi Otchłani, Najpotężniejszemu Z Potężnych, Zabójcy Legionów, Temu, Który Sprowadza Smutek Na Wszystkie…
- Tak, tak, wiem. Konkretniej – odparł starzec rysując krąg na podłodze jaskini jakąś fosforyzującą substancją,
- Demogorgonowi
- O, to wymaga pewnych zmian – odparł demonolog, wsypując do stojącego w głębi jaskini kotła na wolnym ogniu coś ruchomego, niewielkiego o ciemnobrązowej– żeby nie powiedzieć sraczkowatej – barwie, a później podnosząc sztylet o ostrzu z wytartego czarnego krzemienia i wycinając rany w twarzy młodzieńca. – Więc jak będzie?
- Trochę rozrywki pięć lat temu mi nie zaszkodzi. Rozpoczynaj – telepatycznie odrzekł Zahak, przy czym jeden z węży zmrużył oczy patrząc na ciało w środku kręgu.
Starzec uniósł ręce nad głowę, powodując wzniesienie się kłębów dymu w całej jaskini. Zaczął mamrotać słowa w dziwnym gardłowym języku, układające się jednak w coś na kształt abominacji melodii. Wąż, który już wcześniej patrzył na Jarreda podpełzł teraz do nieświadomego niczego młodzieńca i zaczął się wokół niego owijać.
Głos demonologa przybrał jakby na sile, jednocześnie jego oczy zaczęły tryskać krwawo czerwone iskry. Wąż owinięty wokół Jarreda zaczął tracić na materialności i znikać wsuwając się w jego otwarte usta. Gdy zniknął cały, a Starzec wbił sztylet w pierś leżącego na ziemi Nath’aara, wydał ostatni potężny, okrzyk, który bardziej przystawałby stadu torturowanych szakali niż powykręcanemu starcu. Wszystko wybuchło jadowicie zielonym światłem.
Nie było kręgów na ścianach.
Nie było kotła.
Nie było też innych bardziej codziennych przedmiotów.
Na środku jaskini leżał tylko nagi mężczyzna. Oddychał.

- Jak się nazywasz? – zapytał Kiev Nah Abulim z dobrze skrywanym podnieceniem i słabo skrywana ciekawością, podnosząc Jarreda na nogi.
- Zahak. Zahak Dziesięć Węży. Nie waż się nigdy więcej hodować gnoili – odrzekł pokaleczony wojownik tuż po wyprowadzeniu ciosu w brzuch i jednoczesnego w twarz starca.
Wyciągnął sobie nóż z piersi, później zebrał swoje, ale i nie tylko rzeczy, ubrał się i poszedł tam gdzie polecił mu Abdmachus. Skąpany w krwi gnolli wyszedł z małego budynku skrytego zazwyczaj pod iluzją i wyzwolił magię kolczyka.

***

Ilsantrilla obudziły głośne przekleństwa wypowiedziane charakterystycznym barytonem Yuthrufa:
- Poszedł. Znam go tak dobrze, nie zaskakuje mnie to, ale jednak nie tego nie przewidziałem. Psiajucha!
- Poszukajmy go… – odparł zaspany młodzieniec podnosząc się powoli z posłania i szukając pasa z mieczem na współ po omacku.
Wyruszyli w miasto zapadające w półmrok wieczoru w akompaniamencie przekleństw barbarzyńcy cichnących w miarę oddalania się od gospody. Zadawali przechodniom niedyskretne pytania i obaj, również Ilsantrill zdawali sobie sprawę, jak bardzo jest to nierozsądne. Śpieszyli się jednak i nie mieli czasu myśleć o drobiazgach.
W końcu jednooki żebrak skulony pod złej sławy burdelem uraczony złotą monetą wskazał im kierunek, w którym widział przechodzącego półelfa. Był to kierunek Domu Mistrza Cieni.
W pewnym momencie wyszli za zakrętu w ciemny zaułek i już byli otoczeni. Naprzeciw Caelethara stał bogato, choć ciemno odziany człowiek. Półelf chyba miał mu właśnie coś odpowiedzieć, z wyraźną wściekłością malującą się na obliczu, ale tylko zaklął na widok towarzyszy.
Momentalnie stanęli do siebie plecami. Łowca i barbarzyńca dobyli broni…

Nagle świat zwolnił, ale nabrał przy tym krwawych barw, jak w jednym ze snów.
Co się dzieje?
Kim ja jestem?
Kim ja byłem?
Kim ja będę?
Co ja tu robię?
Kim oni są?
I oni?
I ONI?
A ja?
I ja?
Ja?

Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania. Pytania…

- Nie wiem!!!

Ostrza wyskoczyły z pochew u pasa. Pierwsi polegli ludzie bez twarzy potem ludzie z twarzami w cieniach potem.

Potem znowu w środku.
Był śmiech. Szyderczy śmiech. Syczący i zły. Ale w pewien sposób pełen satysfakcji, śmiech pająka, który w swe skomplikowane sieci złapał insekta, lub śmiech węża, który czekał w bezruchu martwoty, letargu, gadziego nie życia i nie śmierci, by w błyskawicznym ataku dać komuś śmierć, a zabrać życie.

Krew. Siedział w kałuży krwi z włosami zasłaniającymi twarz, na ścianach również mnóstwo było szkarłatnych punktów. Odrąbanych kończyn i wydzielin organizmu. Z obrzydzeniem przestał oblizywać nóż z czarnego krzemienia.
Bogato odziany mężczyzna podszedł do niego w towarzystwie nie mocno zbudowanych ale wyraźnie niebezpiecznych mężczyzn. Na chwilę zamiast zagubionemu człowiekowi w kałuży krwi patrzył w zmrużone oczy komuś innemu… Mrugnął szybko i wydał krótki rozkaz.
Inni, nieco lepiej zbudowani wzięli go pod ramiona. Powoli zaczynał pojmować sytuację, rozpoznawać w szczątkach swoich towarzyszy i nielicznych tylko, wrogów. Fakty zaczęły wskakiwać na swoje miejsce i… nagle przestały.
- Zabiłeś, w czasie niemalże niezauważalnym ludzi, z którymi sam chciałem się rozprawić poprzez tygodniowe tortury, w dodatku rozszarpałeś kilku moich ludzi. Nie wiem jak tego dokonałeś, ale od dziś służysz mnie.
Na szyi Ilsantrilla zacisnęła się zimna, lecz nie metalowa obręcz, poczuł narastający ból w całym ciele. W końcu stracił przytomność.

***

- A swoją drogą Zahaku, komu to teraz służysz? – zapytał Kiev Nah Abulim dziesięciu wielkich, wijących się, brunatno zielonych węży, z których jeden patrzył mu w oczy.
- Arcyksieciu i Autokratorowi Otchłani, Najpotężniejszemu Z Potężnych, Zabójcy Legionów, Temu, Który Sprowadza Smutek Na Wszystkie…
- Tak, tak, wiem. Konkretniej – odparł starzec rysując krąg na podłodze jaskini jakąś fosforyzującą substancją,
- Demogorgonowi
- O, to wymaga pewnych zmian – odparł demonolog, wsypując do stojącego w głębi jaskini kotła na wolnym ogniu coś ruchomego, niewielkiego o ciemnobrązowej– żeby nie powiedzieć sraczkowatej – barwie, a później podnosząc sztylet o ostrzu z wytartego czarnego krzemienia i wycinając rany w twarzy młodzieńca. – Więc jak będzie?
- Trochę rozrywki pięć lat temu mi nie zaszkodzi. Rozpoczynaj – telepatycznie odrzekł Zahak, przy czym jeden z węży zmrużył oczy patrząc na ciało w środku kręgu.
Starzec uniósł ręce nad głowę, powodując wzniesienie się kłębów dymu w całej jaskini. Zaczął mamrotać słowa w dziwnym gardłowym języku, układające się jednak w coś na kształt abominacji melodii. Wąż, który już wcześniej patrzył na Jarreda podpełzł teraz do nieświadomego niczego młodzieńca i zaczął się wokół niego owijać.
Głos demonologa przybrał jakby na sile, jednocześnie jego oczy zaczęły tryskać krwawo czerwone iskry. Wąż owinięty wokół Jarreda zaczął tracić na materialności i znikać wsuwając się w jego otwarte usta. Gdy zniknął cały, a Starzec wbił sztylet w pierś leżącego na ziemi Nath’aara, wydał ostatni potężny, okrzyk, który bardziej przystawałby stadu torturowanych szakali niż powykręcanemu starcu. Wszystko wybuchło jadowicie zielonym światłem.
Nie było kręgów na ścianach.
Nie było kotła.
Nie było też innych bardziej codziennych przedmiotów.
Na środku jaskini leżał tylko nagi mężczyzna. Oddychał.

- Jak się nazywasz? – zapytał Kiev Nah Abulim z dobrze skrywanym podnieceniem i słabo skrywana ciekawością, podnosząc Jarreda na nogi.
- Zahak. Zahak Dziesięć Węży. Nie waż się nigdy więcej hodować gnoili – odrzekł pokaleczony wojownik tuż po wyprowadzeniu ciosu w brzuch i jednoczesnego w twarz starca.
Wyciągnął sobie nóż z piersi, później zebrał swoje, ale i nie tylko rzeczy, ubrał się i poszedł tam gdzie polecił mu Abdmachus. Skąpany w krwi gnolli wyszedł z małego budynku skrytego zazwyczaj pod iluzją i wyzwolił magię kolczyka.

***

- Jak się nazywasz?
- Il… san… trill…
- Nie kłamie, ale nie mówi prawdy.
- skąd pochodzisz?
- Nie… – zakrztusił się wodą, którą został oblany – wiem…
- Mówi prawdę.
- Jak trafiłeś do Telflammaru?
- Nie odpowiadaj! A ty Kienuraxie wyjdź, zadajesz głupie pytania.
- Pamiętasz chociaż ostatnie dni
- Tak – wykrztusił zanim złapały go torsje i zwymiotował obficie wszystkim czym miał na wspomnienie tego czego dokonał. Zemdlał obity mocno przez strażników złodziejskiego dostojnika.

***

Trafił w znany sobie ciemny zaułek, jakby nieco czystszy i bez żebraka pod drzwiami, którego kopnął, gdy wchodził tu poprzednio.
Wszedł do mrocznej pracowni, była niemal identyczna, co ta, którą zapamiętał, jednak na ścianach zamiast głów gnoili wisiało coś, co po dłuższym zastanowieniu zidentyfikował jako szczątki xornów – nigdy nie przewidzisz konsekwencji – pomyślał.
Osobiście wolę jednak gnolle – odparł sobie w myślach.
- Abdmachusie! – wycharczał widząc dzikiego maga wychodzącego z za zaplecza.
- Nie znam cię – odparł niewysoki czarodziej. – Kim jesteś?
Wyglądał nieco inaczej niż Zahak go zapamiętał. Był jeszcze chudszy i nie miał rozbieganych oczu, ale też sprawiał wrażenie nieco młodszego. Ubierał się jednak równie pstrokato jak zapamiętał.
- Że jak, kurwa? A magią czasu to już może się nie zajmujesz?
- Skąd wiesz? – chrząknął. – Nie wyglądasz mi na konfratra, a mało kto z poza naszego grona w ogóle o tym słyszał.
- Nie ważne! Punkt w czasie i przestrzeni. Konkretny, musisz mnie przenieść.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- W przeciwnym wypadku zginę w ciągu jednej klepsydry.
- Tym bardziej nie widzę powodu… - odrzekł dziki mag po odchrząknięciu.
- Jestem w stanie zaszlachtować cię jak wieprza w przeciągu tego czasu – odrzekł Zahak mrużąc oczy, chwytając go za kołnierz i zbliżając jego twarz do swojej. Mag odchrząknął wyraźnie przestraszony tym, co ujrzał w studniach oczu Zahaka. – Dodam, zablefował, że jak wyniknie z twoich badań, niezależnie co zrobisz i tak spotkasz mnie w przyszłości z której pochodzę – wypowiadał te słowa powoli z mściwym uśmiechem.
- Nie-nie-niech będzie. Przygotuj się. – odrzekł Abdmachus lądując na ziemi wypuszczony z żelaznego uścisku.
Akurat, spotkam go ponownie, sprytny skurwysyn się znalazł, cokolwiek chciał zrobić w przeszłości z pomocą moje klątwy mu się nie uda, odchrząknął i tym razem on uśmiechnął się mściwie, gdy jego prześladowca nie patrzył.

***

Tym razem obudził się w sposób naturalny i samodzielny na zimnej posadzce, chociaż pokój w którym się znalazł był wyposażony w skromne łóżko. Nie wszedł na nie, pozostał na podłodze tępo wpatrując się w ścianę. Obroża z dziwnego materiału uciskała nieprzyjemnie. Przez małe okienko wpadał nikły blask słoneczny, później światło gwiazd, a później znowu promienie słońca.
Zamek szczęknął drzwi się otworzyły.
- Od dziś służysz Traverowi Vientarowi – odezwał się kobiecy głos. – Technicznie rzecz biorąc jesteś niewolnikiem – ciągnęła dalej monotonnym tonem. – Lecz jeśli będziesz dobrym sługą możesz wejść jego łaski. Wstań.
Odpowiedzią była apatia. Reakcją nań krótki gest dłoni. Ból.
Wstał i odwrócił się by spostrzec przed oczyma znacznie od niewysokiego przecież siebie niższą kobietę o ślicznych, delikatnych rysach twarzy.
- Teraz chodź za mną – odwróciła się prezentując zgrabne pośladki w obcisłym stroju i wyszła z pokoju.
Zaprowadziła go do pokoju w rodzaju zbrojowni, tam pozwoliła mu z pewnymi naniesionymi przez siebie ograniczeniami wybrać broń. Wziął dwa krzywe ostrza, jedno krótsze, drugie dłuższe. W międzyczasie dowiedział się za sprawą napotkanych po drodze osób, że kobieta nazywa się Finja Di’Ort i wcale nie jest osobą bezduszną lub niewyraźną. Oprócz tego dobrał sobie lekką skórzaną kapotę i inny sprzęt. Na pytania, czy umie czymś się posługiwać odpowiadał jedynie kiwaniem i kręceniem głowy. Ku niemałemu zaskoczeniu kobiety znalazł też czarny, krzemienny sztylet o wytartej rękojeści. Jego też pozwoliła mu zabrać.
- W końcu będziesz musiał się odezwać – na jej wargach wykwitł przy tym cień uśmiechu.
Tylko skinął głową.
Wbrew podświadomym oczekiwaniom nie musiał się zajmować egzekwowaniem dóbr od jakichś półżebraków, ani pospolitym rabunkiem pod groźbą zabójstwa. Wyznaczano mu ambitniejsze mordy, na ważniejszych ludziach. Nadal miał sny, lecz zdołał wyjść z apatii choć ponure spojrzenie i pogarda dla siebie samego pozostały.

***

Po sześciu miesiącach, gdy zdejmowano mu obroże, byłby już jednym z ważniejszych ludzi Travera Vientara, gdyby nie jego status niewolniczego sługi. Tej nocy nie został nigdzie wysłany, mógł spać spokojnie.

***

Ialaunter Ithbreeiur wszedł do oświetlonego jedynie kilkoma świecami na stole przestronnego pokoju wypełnionego książkami. Traver Vientar był już na miejscu. Po zdawkowym przywitaniu usiedli naprzeciw siebie.
- Musisz wzmocnić swoją pozycję – oświadczył krótko arcykapłan.
- W jaki sposób… i czemu.
- Wśród twoich popleczników jest zdecydowanie za mało kroczących w cieniu. Zmień to, wytypuj powiedzmy 3 kandydatów, chyba cię stać.
Odpowiedział mu półuśmiech
- Czemu chcesz mi pomóc?
- Bo popierasz Finlothleera.
- Jesteśmy złodziejami, nie powinniśmy spiskować przeciw swojemu przywódcy?
- Wolą Maski jest aby pozostał na swoim stanowisku.
- Skoro taka wola boska, nie będę się spierał. Jen Ran, Elas i Ilsantrill
- Za tego ostatniego zapłacisz dziesięć tysięcy.
- Wy kapłani… – zawahał się chwilę. – Dobrze, niech tak będzie.

***

Jarred odgarnął ze spoconego treningiem czoła trochę już za długie – uważał, że z tak jasną barwą wyglądałby jak dziewczyna – włosy z czoła by spojrzeć na wschód. Z jakiegoś powodu ptaki podnoszące się do lotu w oddali nie napawały go niepokojem. Wręcz przeciwnie – spokojem, chociaż, gdyby się zastanowić… Drowy nie powodowały takiej aktywności u zwierzyny, ale to mógł być ktokolwiek.
-Hej, młody – zawołał również nie grzeszący wiekiem mężczyzna o długich kręconych czarnych włosach do Jarreda i uścisnął sprawiajacą melancholijne wrażenie kobietę, która była matką obu młodzieńców. Później podszedł do brata i tego obdarzył nieco bardziej krzepkim uściskiem.
- Widzę, że teraz już nie potrzebujesz starego Vela do treningu, sam obijasz kijem młodszych – rzucił powodując lekki pąs i jakby powiększenie objętości klatki piersiowej u młodszego brata.
- Staruszek powiedział, że w ten sposób nauczę się na tym etapie najwięcej… - nie dane mu było powiedzieć więcej, musiał się bronić . Varred atakował szybko i mocno. Ale nauczyciel szermierki Jarreda, a zresztą jego brata też i długoletni przyjaciel ich ojca, Vel, mimo starczego wieku uderzał równie szybko i mocno. Po chwili obaj bracia śmiali się, gdy starszy z nich zwyciężył ten pozorowany pojedynek.
- Musimy porozmawiać Jarredzie – wydyszał Varred.
Trzy dni później matka Jarreda i Varreda uroniła pojedynczą, przez nikogo niezauważoną łzę, wchodząc w głąb domu, gdy pożegnała obu odjeżdżających konno synów. Od tego czasu żadne słowo nie padło już z jej ust.

***

- Wkroczysz w cień Ilsantrillu – oznajmiła Finja.
- Co to dokładnie znaczy? – odparł jak zwykle ponuro.
- Nie potrafię ci wytłumaczyć, to wiąże się z pewnym rytuałem…
- Mogę odmówić.
- Teoretycznie jesteś już wolnym człowiekiem, ale…
- Rozumiem.
- Zawsze możesz uciec – w jej oczach pojawił się jakiś dziwny błysk. – nie wiąże cie już zaklęcie.
- I tak nie mam dokąd. – odparł i westchnął. Nastało niezręczne milczenie, które przeciągnęło się na kilka minut.
Do pomieszczenia, w którym stali samotnie weszło dwóch akolitów ze świątyni.
- Chodź z nami – odezwał się jeden z nich, a Ilsantrill nie oponował.

***

Rytuał nie był ani krwawy ani spektakularny. Modły, ofiara dla Maski, modły, przejście przez nieparzące czarne płomienie, modły, i wypicie paskudnego napoju by złożyć się na kamiennych łożach w otoczeniu świeczek z czarnego wosku. Każdego z trzech złodziei arcykapłan namaścił nieco śmierdzącymi olejkami. Zasnęli wśród pomruku cichych modlitw akolitów.

***

Młody mężczyzna i jego brat choć nieludzko zmęczeni i broczący czasem krwią z nie do końca zamkniętych ran byli szczęśliwi. Wracali do domu. Nie było ich tylko pół roku, ale w tym czasie zdołali zwiedzić kawałek świata.
Z za zakrętu zaczęło być widać światła ich rodzinnego domu. Daleko w lesie wzleciał pojedynczy kruk, tym razem powodując irracjonalny niepokój w Jarredzie, który jednak stłumił dzięki obecności brata. Do czasu pierwszego krzyku.
- Mroczne…! Aaaaargh!
- Broń, podnosić broń. – słychać było też dzwony, a co czujniejsi słyszeli świst zdradzieckich, zatrutych bełtów rozdzierających powietrze szarówki.
Bracia identycznymi ruchami poderwali się i chwycili za broń. Gdy dobiegli doskonałe wyszkolenie dało o sobie znać, pierwsze istoty – gobliny, gnolle i podobni niewolnicy drowów padali pod ich cięciami jak owce pod łapą głodnego smoka.
Z pomocą kilku innych obrońców doliny przedarli się przez formację wroga do samych mrocznych elfów, tam jednak nie poradzili już sobie bez strat. Krew lała się z obu stron wsiąkając w przesyconą już i tak juchą pokoleń ziemię. W końcu jednak zyskali przewagę, tak samo jak i inne grupy. Drowy rozpoczęły taktyczny odwrót, a niektórzy z obrońców ruszyli w pościg. W tym Jarred.
Gonił wyjątkowo drobnego mrocznego elfa w długich powłóczystych szatach i o ekstrawagancko uczesanych śnieżnobiałych włosach. Usłyszał inkantację dobiegającą od przeciwnika. Zaklął i przyspieszył biegu. – nie zdążę pomyślał – by po chwili dopaść hebanoskórego wroga.

***

Na chwilę nastała czerń, Jarred nawet nie widział wroga i nic nie czuł. Ale zdołał wyciągnąć sztylet z pochwy, miecz bowiem wypadł mu przed chwilą z ręki. Zmaterializowali się w bogatym pomieszczeniu oświetlonym przytłumionym fioletowawym światłem. Młodzieniec bez zastanowienia wraził sztylet w serce mrocznego przeciwnika.
Wstał. Splunął na zwłoki i rozejrzał się dokładniej. Był już kiedyś w pracowni znajomego maga, i choć wystrój był nieco biedniejszy, a przy tym bardziej swojski, to zapachy były te same.
Dopóki były zapachy. Nagle zarówno podłoga pod nim, jak i ściany dookoła i sufit nad nim zaczęły się robić przezroczyste, jakby mniej materialne. Zaklął i przygotował się na ból.

***

Czuł dotyk obcych dłoni na swojej głowie, i ból, gdy obce palce trafiły na guza.
- Czy jesteś spersonifikowaną wieżą? – zapytał badający jego czaszkę mężczyzna.
- Eee, gdb, url – szczera odpowiedź, zamieniła się w nieartykułowany bulgot.
- Hmmmmm, czy to język budynków? – jeśli tak, to z chęcią zabiorę twoją czaszkę, do dalszych badań
- Nie!
- na które z moich pytań odpowiedziałeś? Łaś? Łoś? Łuś? Łyś?
- na oba, mógłbyś mnie puścić, to boli!
- Och, och, och, nie obrażaj się – odparł dochodząc i podpierając się powykręcaną laską zwieńczoną czterema czaszkami łysy, brodacz o ostrych rysach i wydatnych łukach brwiowych skrywających puste białe oczy.
Jarred rozejrzał się. Doznał pewnego szoku patrząc w górę w tył i w przód i widząc przy tym miasto wykręcające w obręcz kończącą się przepaścią po lewej i prawej i iglicę, wyznaczającą zdaje się środek okręgu.
- Wyszedłeś z wieży cienia! – wykrzyknęła szeptem dziewczyna okryta czymś w rodzaju ubrania ze skór wyłoniwszy się z cienia rzucanego obok Jarred przez jeden z budynków. – a może z cienia wieży?
- Słucham? – odparł mocno już zdezorientowany młodzieniec.

***

Syk, a właściwie śmiech. Syczący.
- Taaaak.

***

Dziwny niepokój. Nie leżał w swoim łóżku. Otworzył oczy. Komnata, w której się obudził była znacznie bogatsza niż ta w której mieszkał dotąd. Mimo tego zrobił to co każdego ranka. Udał się do Finji. Ta jednak pokręciła na powitanie głową.
- Wrócisz do mnie za kilka dni, póki co udaj się do świątyni, nauczysz się korzystać z nowych mocy i dopiero wtedy dostaniesz nowe ambitniejsze zadania.
Wejść w cień, kroczyć nim lub tylko przeskoczyć. Ścieżki cieni dawały wiele możliwości, przez trzy dni niemal wyłącznie trenował by je opanować. Nocami nie miał snów, do czasu.

***

Siedzieli razem w ciemnym zaułku Jarredowi zabrało nieco czasu zrozumienie, co dziewczyna ma mu do powiedzenia. Z mroku w kącie wyłoniła się niewielka trójkątna głowa czarniejsza niż cień, o oczach świecących niczym dwa chryzoprazy w promieniach zachodzącego słońca.
– Boisz się cienia. Głupi, głupi, głupi, cień dobry, cień miły i bezpieczny – powiedziała z przekonaniem głaszcząc główkę. – Ale ty świecisz, oczy świecą, włosy złocą. – dodała wstając po krótkiej przerwie w swojej przemowie i otrzepując się z okruchów ukradzionego wcześniej tego dnia chleba. – Zabiją, za łatwo zabiją, więc tańcz! – wykrzyknęła szeptem. – Tańcz i błyszcz – złapała go a ręce. – tańcz, aż padniesz, padnie i błysk!
Zwijali się w szaleństwie, pośród cieni rzucanych przez chowające się za Iglicą światło Miasta Drzwi obserwowani z mroku przez niewielkie cienie tego zaułka, aż w końcu z wyczerpania, czy może z innego powodu padł. Padł i leżał przez chwilę, a ostanie promienie światła jakby nie odbijały się już od jego włosów, nie złotych już lecz raczej lnianych, szarawych, choć wciąż bardzo jasnych. A gdy obudził się następnego dnia dawny blask w jego oczach zastąpił jakiś cień, cień rzucany przez nikłe światełko ukryte gdzieś głęboko…

***

- Przysięgam na krew mego ojca. Odnajdę mego brata Jarreda.
- Odnajdę go jeśli tylko żyje.
- A jeśli nie żyję pomszczę go, tak aby sprawiedliwości stało się po tysiąckroć za dość.
- Nie spocznę i nie wrócę, dopóki nie spełnię tej przysięgi.
Lnianowłosa kobieta, o mocno podkrążonych oczach i zwiędłej już urodzie nie uroniła jużnawet jednej łzy ze swych błękitnych głębokich oczu, gdy czarnowłosy młodzieniec wstawał z klęczek i całował jej dłoń po zakończeniu swego monologu.
- Jesteś głupcem Varredzie! – krzyknęła stara i siwa, choć raczej tęga kobieta stojąca w sieni domu, gdy młody wojownik przypinał miecz do siodła swojego gniadego konia i poprawiał łęczycko. – skończonym głupcem!
Varred obdarzył ją tylko ponurym spojrzeniem i zręcznie, choć bez zapału wskoczył na konia. Lnianowłosa kobieta popatrzyła po raz ostatnio na plecy starszego ze swoich synów wyblakłymi szarymi oczyma, odwróciła się i skierowała kroki ku domowi.

***

Lepszy ekwipunek i nowe umiejętności. Dachy Telfammu. Finja biegnąca obok. Za nimi Eskar – niemal przyjaciel. Oni wszyscy zapragnęli wolności, łącznie z Eskarem, który przypadkowo usłyszał rozmowę Ilsantrilla z panią porucznik gildii, ostatnio częściej się doń uśmiechającą. A teraz po całym miesiącu przygotowań uciekali.
Ale pogoń dysponowała tymi samymi środkami. Z tym, że było ich więcej i dysponowali nimi wszyscy. Walka, była ostatnią szansą. Rozpaczliwą szansą. Źle wykorzystaną. Instynkt zawiódł, logika nie wyszła, umiejętności były za małe lub źle wykorzystane. Nie zostali zabici, pojmano ich i ogłuszono.

***

- Tańczysz inny taniec niż kiedyś, taki, który nie trwa następnej nocy, lecz kończy się gwałtownie– powiedziała Viya.
- Nie musieli mnie gonić – odburknął Jarred.
- Nie raz tak zatańczyłeś.
- No i co z tego.
- Ja wiem czemu! Świat nie Nath’aar, Nath’aar nie świat.
- Gdybym umiał wrócić…
- Zatańczmy do mojej melodii – powiedziała dziewczyna, podrzucając w ręku sakiewkę bliżej nie znanego osobnika.
- Dobrze więc.

***

Potarł delikatnie jeden z słupów wygrzebaną w bogatszej dzielnicy wyrwaną w bogatej dzielnicy wystającą płytką chodnikową.
- o kurwa! – szepnął słowo rozkazu i poczekał aż między dwiema kolumnami otworzy się portal.
- Chodź ze mną, tam będzie lepiej, bezpieczniej. Będziemy jeść do syta.
- Mój dom tu, nie tam mój dom – odparła nieco smutno zdziczała dziewczyna, po czym pocałowała go szybko i wepchnęła delikatnie w portal. – Żegnaj Nath’aarze.
Postała jeszcze chwilę patrząc w przestrzeń, gdzie chwilę temu znajdowała się powierzchnia portalu. Otarła kilka łez i rozpłynęła się w cieniu.

***

To nie był jego dom. To nie była chyba nawet jedna dolina. Chyba. Niebieskoskóry osobnik, który sprzedał im informację o portalu też użył tego słowa. Ale była to pierwsza sfera materialna. Raczej. Jarred nie był pewien.
- Dlaczego? – wyszeptał i usiadł ciężko w siadzie skrzyżnym patrząc na ziemię obok siebie.

***

- Ciebie w miarę rozumiem, nigdy naprawdę nie byłeś wolny, choć nie przewidziałem twojej dezercji – zaczął zaraz na wejściu Traver Vientar. – zostaniesz ukarany i wrócisz do poprzedniego statusu. A oni, zapytasz pewnie. Ich czeka los znacznie gorszy – wargi dostojnika gildii wykrzywił paskudny grymas. – Nie są tak cenni jak ty.
Wyszedł. Drzwi zamknięto za nim na klucz. Znów miał na sobie obroże z dziwnego materiału. Niemniej jednak spróbował.
Ból.
Blokowały się wszystkie jego umiejętności kroczenia w cieniu. Zatańczyć tez nie mógł.
Zatańczyć?
Próbował różnych metod wydostania się z celi. Żadna nie była skuteczna. W końcu wyczerpany zapadł w krótki niespokojny sen.

***

Jarred kopnął żebraka przed drzwiami, wyszedłszy uprzednio z cieni zaułka i wszedł bezszelestnie do pracowni czarodzieja. Rzekomy mag czasu klęczał właśnie na podłodze goniąc za jakąś małą kulką na króciutkich ale żwawych nózkach, w kierunku której wystawiał w lewej ręce drugą, bardzo podobną. Nath’aar pozwolił sobie wydać dźwięk krokiem. Drobny czarodziej, który właśnie złapał drugą z kulek wstał i odwrócił się umieszczając oczy w oczodołach, po czym przetarł je, chrząknął przeciągle, mrugnął kilka razy i spojrzał na gościa.
- To ty! – wykrzyknął Abdmachus tym razem już nie kolanami, a tyłkiem wycierając podłogę swego warsztatu.
- Aaaa, więc słyszałeś o mnie, mistrzu Abdmachusie – uśmiechnął się lekko Nath’aar mrużąc oczy. – Chcę…
- Wiem, wiem! To znaczy – odchrząknął. – Już rozpoczynam przygotowania do czaru translokacji czasoprzestrzennej – zakończył niemal z godnością. I Ruszył na zaplecze swojej pracowni pozostawiając nieco oniemiałego – co zdarzało mu się nieco częściej – Nath’aara, jednak w przeciwieństwie do innych takich sytuacji nie chwycił miecza, ani nie ukrył się w cieniu.
Po chwili, ubrany w podróżne szaty dziki mag wrócił wyjmując komponenty do zaklęcia z sakiewki z kieszeni poukrywanych sprytnie na całej powierzchni swoich szat.
- Przygotuj się – powiedział, chrząknął i rozpoczął inkantację. Zniknęli w rozbłysku złotego światła.

***

Zbudził się. Przypomniał sobie szczegóły ostatniego snu i choć nie mógł dotąd narzekać na brak czasu na rozmyślania dopiero teraz zaczął dogłębniej analizować sny.
Elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, choć bardzo starał się przed nimi uciec. Uciekł do wewnątrz.
Wyciągniętym niewiadomo skąd sztyletem z czarnego krzemienia Zahak dziesięć węży bez trudu zniszczył obrożę na swojej szyi.
- Zgodnie z planem – powiedział głosem odmiennym od Ilsantrillowego, zawierającym szyderstwo i okrucieństwo. – Niemal zgodnie z planem.
Chciał skoczyć w cień. Zmienił zdanie. Ekwipunek znajdzie gdzie indziej. Wkroczył na plan cieni.

***

Podróż była daleka, choć w odmiennej sferze egzystencji niepomiernie krótsza. Wyskoczył w dużym mieście, nie pamiętał nawet jakim. Wiedza geograficzna go zawiodła.
Idąc z ciemnego zaułku i niczego nie podejrzewając, nagle uchylił się przed ciśniętą kulą ognia. Jego prześladowcy mieli środki. Zaklął i ruszył do ucieczki. Zaczął go doganiać jeden z wrogów. Nie.
Po pewnym czasie inny z prześladowców zaczął go doganiać. Tak.
Zatrzymał się gwałtownie, złapał przeciwnika za czoło i zmrużył oczy. Błyskawicznie podniesionymi ostrzami martwego wroga zaszlachtował drugiego prześladowcę i jeszcze kilku, biegnących szybciej niż pozostali. Wziął następną broń. Nieźle.
Źle. Do pościgu dołączyły się lokalne władze.
Świetnie, chwilowo goniony tylko przez strażników skręcił w zaułek i wystosował odzew do Otchłani. Dzięki niesłyszalnemu odgłosowi swoich stóp rozróżnił w długim świszczącym dźwięku ciecia każdej z sześciu demonicznych kling.
Telflammarczyków się nie pozbył. Gwałtownie zmienił kierunek ucieczki i wyskoczył z cienia za plecami prześladowców.
Zostawiając krwawe ślady na plechach wrogów ruszył z powrotem a minąwszy w ukryciu marilitha wmieszał się w tłum. Nie poprzestał na tym. Kierował się ku bramom miejskim, chcąc opuścić miasto naturalną drogą.
Ścieżkę zagrodzili mu wojownicy w nieznanych barwach. Bez zastanowienia wynurzywszy się za plecami…
Parada. Byli dobrzy. Musiał użyć skomplikowanego manewru poświęcając jedną z broni by zabić jednego znienacka. W wolnej dłoni skupił mroczną energię. Drugi przeciwnik wyraźnie poczuł się gorzej nabierając żółtozielonych barw na twarzy, ale nie powstrzymało go to przed dalszą walką.
Zahak zastosował wszystkie brudne i magiczne sztuczki jakie znał. Wywijając ostrzami szybciej niż oko ludzkie jest w stanie zarejestrować.
Został jeden. W całkiem dobrym stanie, zwłaszcza zważywszy nowe zadrapania oprócz blizn na jaszczurzym obliczu Zahaka pokrytym zielonawą łuską. Broczył również krwią z kilku głębszych ran. Zmrużył oczy i ruszył do ataku. Jego przeciwnik także. Lecz ów uśmiechnął się tylko, gdy po zblokowaniu obu mieczy Zahaka trzecia ręką, uzbrojona w katar wyrosła mu nagle biodra.
Uśmiech spełzł z jego warg, gdy jego przeciwnik rozpadł się na drobiny pyłu ledwo widoczne w ciemności zaułka i rozpływające się na wietrze.

***

Znowu, pomyślał łapiąc prawą dłonią za karczek małe stworzonko przechadzające mu się po udzie. Drugą ręką przejechał po twarzy. Blizny. Łuski. Znowu coś musiało pójść nie tak. Zasyczał gdy krótki ogonek smagnął go po twarzy. Nie powinienemśmy się materializować w niczyjej mocy. Mała główka potoczyła się po podłodze. Usłyszał jakieś szuranie, definitywnie ludzkiego pochodzenia. Lewą ręką wymacał w kupie brudnej słomy czarny krzemienny sztylet o wytartej rękojeści. Odrzucił na bok wysuszone truchełko – szczur to za mało – i zaczął powoli wstawać.
- Zobaczymy z kim to cię zamknięto w celi – powiedział bezgłośnie Zahak do Zahaka i otworzył oczy…



Bonus:

Zdanie które miało być przesłaniem opowiadania, dopóki istniała tylko wewnętrzna część:
Niebezpieczna jest broń, nie szaleniec na drugim jej końcu…
… ale ludzie nie powiedzą, że zabiła cię broń, lecz właśnie, że szaleniec.


Copyright by Zahak
popełnione dnia 2 VI '09


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin