Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna GOTHIC WEB SITE
Forum o grach z serii Gothic
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje bazgroły
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Diegorn
Rycerz


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1597
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: I tak nie wiecie gdzie to jest
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 09:55, 11 Kwi 2010    Temat postu:

Cóż. Teraz mamy "13 wojownika". To było trochę nudniejsze, ale i tak czekam na ciąg dalszy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:27, 17 Kwi 2010    Temat postu:

Cóż...więcej tamtego nie pisze bo chciałem tylko sprawdzić jak moje opowiadania się przyjmą wśród nowej rzeszy użytkowników i dopiero zamieszczam coś ambitniejszego niż tamto.

Słońce powoli unosiło się ku niebu lecz tym razem w innym kolorze. Bardziej czerwone żeby nie powiedzieć krwiste. Wszystko to przez wydarzenie w pewnym wąwozie który był wypełniony trupami. Z jednego z ciał ostrze wyjął człek. Średniego wzrostu, nie aż tak bardzo umięśniony. Swymi błękitnymi oczyma obejrzał broń po czym wzruszył ramionami i schował ją do pochwy która była na piersi w okolicach serca. Od dziś była jego bo swoją gdzieś zgubił. Podniósł swoją głowę i wiatr rozwiał mu jego blond włosy. Rozejrzał się po pobojowisku. Był jedynym który przeżył te masakrę. Uniósł głowę wyżej by spojrzeć na chmury swobodnie płynące na niebie.
-Piekło sobie jeszcze poczeka…
Powiedział sam do siebie po czym opuścił głowę i jeszcze raz obejrzał pole bitwy. Westchnął tylko po czym zaczął się obmacywać po kieszeniach szukając jakiegoś skręta. Dłoń zatrzymał na kieszeni spodni i wyjął trochę pogniecionego, ale cały czas nadającego się do palenia skręta.
-Ogień by się przydał…
Mówiąc to wykrzywił się i rozejrzał jeszcze raz w poszukiwaniu czegokolwiek czym by mógł zapalić sobie skręta lecz bezskutecznie. Zrezygnowany tylko schował go z powrotem do kieszeni z której go wyjął i odwrócił się w kierunku wąwozu. Tam też były trupy…nie dało się ich zliczyć. Ruszył przez wąwóz a w głowie chodziła mu tylko jedna myśl. „Czym ja tutaj zapale skręta do cholery?”. Rozglądał się ciągle z nadzieją myśląc, że jednak znajdzie się coś lecz bezskutecznie. Nogą nadepnął na jakiś kij . Zatrzymał się by spojrzeć na niego. Był to sztandar. Wcześniej dumnie powiewająca biała chorągiew w której tle znajdował się przewracający się kielich z wylewającym się winem. Teraz ten sztandar był zmieszany z piachem. Westchnięcie dobyło się z ust człeka i schylił się po chorągiew opierając ją sobie o ramie i ruszył dalej. Znowu zaczęła dumnie powiewać na wietrze. To mu dodawało jakieś otuchy…lecz nadal nie miał czym zapalić i to go martwiło. Był nałogowcem…i dlatego chciał zdobyć ogień. Wąwóz nie był specjalnie długi więc przeszedł go w krótkim czasie i od razu znalazł się w lesie. Ruszył ścieżką rozglądając się dookoła. Było tutaj pełno drewna…lecz przesiąkniętego wodą po niedawnej ulewie. Idąc dalej patrzył się już tylko przed siebie. Nagle do głowy wpadła mu myśl o mieście. Najbliższe miejsce do którego mógłby pójść jest daleko a on koniecznie potrzebował ognia. Znalazł się na rozwidleniu dróg. Podszedł do znaku na którym było wyryte „W lewo port wymian. W prawo Umbrogth”. Rozejrzał się więc po obu stronach szukając jakieś karawany która by go zabrała do miasta czy też wędrownego kupca który by mu użyczył ognia. Na jego szczęście w oddali z portu nadciągała mała karawana z trzema wozami wypakowanymi jakimiś workami. Nie zamierzając czekać człek sam ruszył w ich kierunku ciągle opierając o ramie sztandar. Widział, że kupcy wpatrzeni w niego również zmierzają w jego kierunku. Nie w kierunku miasta. W jego. Kupiec który prowadził wóz na przedzie zatrzymał się przy nim i obejrzał go dokładnie.
-Witam –zaczął człek- Czy znajdzie się miejsce dla strażnika?
-Oczywiście –odpowiedział uprzejmie kupiec- Strażnicy są zawsze u nas mile widziani.
-A macie jeszcze ognia?
Kupiec tylko przytaknął i podał mu pewne gnomie urządzenie zwane zapalniczką. Zadowolony człek wbił sztandar w ziemię i wyciągnął skręta by go zapalić i włożyć sobie do ust. Przy wdechu poczuł kojący, narkotyzujący zapach nabitego ziela. Zadowolony oddał kupcowi zapalniczkę i ze sztandarem wgramolił się na wóz po czym karawana ruszyła. Strażnik wygodnie się uwalił na worach, sztandar położył obok i leżał wygodnie zaciągając się zielem z błogim uśmiechem na twarzy oglądał niebo oraz korony drzew zamykając się w swoim świecie gdzie był tylko on…i jego ziele. Podróż przebiegała bez żadnych kłopotów lecz zaczęło się ściemniać. Umbrogth było dwa dni drogi od portu do którego dało się dojechać w godzinę od rozwidlenia na którym znalazł się człek. Byli już blisko skraju lasu zwanego Wielkim. Nazwa wywodzi się nie tylko z rozmiarów ale też z różnorodnej flory jak i też fauny oraz…bandytów. Ci ostatni mają w tym lesie wiele kryjówek i po mimo niszczenia jednej szajki zbójów…zawsze zostawały inne których siedzib nie dało się znaleźć w żaden sposób. Zatrzymali się więc na uboczu przy małej, opuszczonej chatce rybaka nad jeziorkiem. W środku były tylko stare meble oraz pełno kurzu i pajęczyn. Widać od bardzo dawna nikt tutaj nie mieszkał. Strażnik na prośbę kupców został na zewnątrz pilnując wozów. W tym czasie zastanawiał się czemu wszyscy kupcy chodzą bez obstawy. „Albo są tacy biedni albo tacy skąpi” pomyślał sobie i siedział ukryty między workami nasłuchując jakiś szelestów gdyż w ciemnościach jakie tu panowały nie mógł nic zobaczyć. Zakrył się swoim białym płaszczem jako, że skórzana zbroja nie mogła mu zrobić za kołdrę i przymknął oczy. Był już bliski odejścia do krainy snów gdy nagle usłyszał jakiś szelest i otworzył oczy szeroko. Rozejrzał się szybko dookoła i zobaczył wychodzącą z krzaków piątkę bandytów którzy na jego szczęście go nie zauważyli lecz kierowali się w jego stronę. Chwycił rękojeść swego miecza i czekał na przeciwników aż się zbliżą.
-Zabijcie kupców a ja zacznę już ładować towar –powiedział jeden z bandytów.
-Po moim trupie…
Powiedział strażnik wyskakując z wozu. W dłoni dzierżył już swój miecz i obejrzał dokładnie bandytów. Brudni, ubrani w łachmany jednak wyposażeni w topory i miecze. Nie przejął się tym zbytnio i przekrzywił głowę.
-A Ty kim jesteś? –warknął bandyta
-To nieważne…który pierwszy?
Bandyci zmieszani zaczęli patrzeć na siebie jak by nie wiedzieli o co chodzi. No fakt…mądrzy to oni nie byli.
-W takim razie ja zacznę…
Powiedział strażnik i ruszył na nich robiąc piruet przed jednym z bandytów. Ten nie zdążył zareagować gdyż głowa jego spadła na ziemie a potem reszta ciała.
-Na gnoja! –wrzasnął jeden z nich i wszyscy rzucili się na niego.
Strażnik nie tracąc czasu zrobił kozioł do przodu lądując za bandytów a cała czwórka poleciała do przodu przewracając się przez to, że się pozderzali. Człek wykorzystał te okazję i pochwycił za miecz zabitego dzierżąc teraz dwie bronie. Zbóje coś mrucząc podnieśli się i spojrzeli na strażnika który tym razem znowu przeszedł do ataku. Wyprowadził cięcie z góry lecz ku jego zdziwieniu bandyta zablokował ten cios a drugi zamachnął się by odciąć mu głowę. Schylił się puszczając miecz i zbój odciął głowę…ale swojemu towarzyszowi. Chwilę po tym poczuł jak zimne ostrze przeszywa jego brzuch na wylot. Jeden z dwójki pozostałych ruszył na niego lecz strażnik podciął mu nogi i ten wylądował na ziemi. Ostatni ze zbójów rozejrzał się tylko. Rzucił broń i zaczął uciekać. Człek nie przejmując się nim podszedł do leżącego zbója.
-Nie zadzieraj ze Strażnikami Miecza…
Mruknął i wbił mu miecz w serce kończąc jego żywot. Poczuł zapach krwi i oblizał swoje kły…większe niż u normalnego człowieka. Widać było to na pierwszy rzut oka a tęczówki jego zaczęły zanikać. Walnął się w głowę rękojeścią miecza i wszystko wróciło do normy. Dyszał ciężko wpatrując się w ziemię. Wstrzymał oddech podpierając się mieczem. Czuł swoje serce które biło jak szalone. Zamknął oczy i starał się wyciszyć umysł. Nagle usłyszał głos za swoimi plecami.
-Nic Ci nie jest Strażniku?
Człek wyprostował się wydychując powietrze nosem i odetchnął buzią. Przynajmniej nie czuł zapachu krwi.
-Nie…nic…
-Na pewno? –spytał podejrzliwie kupiec podchodząc do Strażnika
-Tak! –warknął odwracając się do kupca który przestraszony odskoczył- Emm…to znaczy tak. Macie może skręta? Źle się czuje…
Ten sam kupiec który przed chwilą próbował podejść rzucił mu skręta razem z zapalniczką. Strażnik tylko przytaknął głową na znak podziękowań i po chwili znów poczuł kojący zapach nabitego ziela. Odrzucił zapalniczkę i schował swój miecz do pochwy po czym wlazł z powrotem na wóz oddając się całkowicie odurzającemu zapachowi ziela.
Z rana karawana znowu ruszyła lecz tym razem z łupem zdobytym na bandytach który zachował sobie Strażnik śpiąc tym razem całą drogę. Przez całą noc trudno mu było zasnąć przez niemiły zapach unoszący się w powietrzu po trupach. Chwilę po wyruszeniu z rana wyjechali z lasu na pola. Bujnie rosnąca trawa powiewała na wietrze a samotne drzewa dawały niektórym chwastom cień. Droga przebiegła bez większych problemów i znaleźli się na przedmieściach Umbrogth. Była to większa część miasta gdyż za murami mieszkali tylko bogatsi mieszkańcy, służby miejskie, rzemieślnicy i inni wyżej postawieni. Po za murami mieszkali chłopi i biedniejsi których nie stać było na płacenie rachunków w mieście więc przenieśli się przed miasto. Było tutaj całkiem spokojnie. Farmerzy zajmowali się swoją pracą tak samo jak inni. Niedaleko bramy karawana się zatrzymała i kupiec szturchnął Strażnika.
-Hmmm…-mruknął tylko człek- Przynieś no jeszcze trochę zielska…palić mi się chce.
Kupiec nie mając wyboru zdzielił śpiącego w twarz. Ten zerwał się jak poparzony rozglądając nerwowo dookoła.
-Co? Atakują?
-Nie…jesteśmy przed bramą miasta.
-Aaa….
Otworzył tylko buzie lecz szybko ją zamknął zeskoczył z wozu biorąc swój sztandar oraz worek z łupem bandytów. Kupiec jeszcze wręczył mu paczkę.
-Masz tutaj taki prezent. A teraz żegnaj…
Uśmiechnął się do niego i pognał konie by ruszyły do przodu. Strażnik rozpakował paczkę i uśmiechnął się widząc jej zawartość. Dużo skrętów razem z zapalniczką. Spojrzał na kupca przekraczającego bramę miasta po czym wziął jednego skręta do buzi i zapalił go. Reszte schował do wora i w jednej dłoni dzierżąc sztandar oparty o ramię a w drugiej worek przewieszony również przez ramię ruszył w kierunku bramy miasta. Strażnicy stojący po obu stronach wejścia tylko spojrzeli kątem oka na niego pozwalając mu przejść. Jednak drogę zagrodził mu opasły strażnik.
-Stój! –zaczął grubas.
-Spierdalaj –przerwał mu człek.
Na to słowo opasły człowiek zaczerwienił się cały i zacisnął ręce sięgając powoli po miecz.
-Nie radzę…
-Kapitanie! –zaczął jeden ze strażników przy bramie- To Strażnik Miecza! Przepuść go!
-Niech stracę…-mruknął podciągając spodnie które osuwały się w dół z jego brzucha- Właź…ale ostrzegam! Jeśli cokolwiek o Tobie usłyszę wylądujesz w pierdlu!
-Taa…bo się przestraszę…
Mruknął obojętnie i opary z zielska poleciały w kierunku grubasa który się nimi zakrztusił a Strażnik poszedł dalej. Znalazł się w samym centrum wewnętrznej części miasta. Na placu znajdowała się duża fontanna a dookoła sklepy. Wzrok zatrzymał na szyldzie z napisem „Broń u Matha” i tam też skierował swoje kroki. W środku wszystko było uporządkowane. Broń posegregowana na topory, miecze, broń jednoręczną, dwuręczną…wszystko wisiało na ścianie oraz leżało na stołach. Naprzeciwko drzwi stał już stary sklepikarz.
-Witam u Matha! Czego mości pan sobie życzy?
-Chciałbym sprzedać pewną broń –powiedział podchodząc do niego i na ladę postawił worek.
Po krótkim targowaniu Strażnik wyszedł mając jedynie paczkę i sztandar który już mu powoli ciążył. Była to przepustka wszędzie…ale jednak dosyć uciążliwa przepustka. Podszedł do pierwszego lepszego przechodnia.
-Przepraszam –zaczął- Gdzie tutaj jest karczma?
-Tam –powiedział przechodzień wskazując ulicę- Po prawej stronie
-Dziękuje…
Uśmiechnął się do niego i ruszył w kierunku karczmy. Jak mu mieszczanin mówił z prawej strony była karczma „Pod Smoczym Łbem”. Przekroczył próg jakoś wciągając sztandar do środka i wszyscy którzy byli w przybytku spojrzeli na niego.
-Co się tak gapicie…-mruknął Strażnik
Wszyscy od razu wrócili do tego co robili wcześniej. Człek podszedł do lady a karczmarz podrapał się po głowie.
-Eee…może to przechować?
-Nie, nie…wystarczy mi pokój na jeden dzień. Na razie na jeden dzień. Ile będzie to kosztowało?
-Jedna sztuka złota.
-Masz –podał mu sztukę złota.
Karczmarz dał mu klucz do pokoju. Strażnik przytaknął głową na znak podziękowań i wszedł po schodach szukając swojego numeru. Gdy go znalazł otworzył drzwi i wszedł do środka. Pokój nie był specjalnie duży. Szafa, stolik z dwoma krzesłami oraz łóżko i okno na ulicę. Zamknął drzwi na klucz, oparł sztandar o ścianę. Zdjął płaszcz razem z pochwą w której miał miecz i uwalił się na łóżku…

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diegorn
Rycerz


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1597
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: I tak nie wiecie gdzie to jest
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:03, 17 Kwi 2010    Temat postu:

Facet przypomina mi trochę z charakteru wiedźmina Geralta, ale nie wiem czemu. Dość ciekawe. Tamto o marynarzach też mógłbyś dokończyć, ale to już twoja sprawa. To jest w sumie ciekawsze. Mam nadzieję, że ten strażnik nie będzie za bardzo zheroizowany w sensie, że będzie takim hardcorem jak bohaterowie w np. Władcy Pierścieni.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:57, 17 Kwi 2010    Temat postu:

Cóż...nie myślałem w ogóle o wiedźminie gdy to pisałem i widać przypadkowo stworzyłem podobną postać.
A dokończyć tamto...mogłem. Ale jakoś się tam zablokowałem.

-Choć do mnie…-odezwał się żeński głos echem w ciemnościach
Strażnik stał ciemnym lesie nerwowo rozglądając się dookoła. Bez broni…jedynie gołe pięści. Głos dochodził do niego ze wszystkich stron. Nie wiedział w którą stronę miał iść by się oddalić. Ruszył więc przed siebie powoli. Stąpając ostrożnie i cały czas się rozglądając.
-Taak…-odezwał się echem ten sam głos- Choć do mnie…
-Nie! –nagle wydarł się inny głos od którego cała ziemia zadrżała aż człek się przewrócił- Idź do mnie me dziecie!
Strażnik nie wiedział co się dzieje. Wstał najszybciej jak mógł i zaczął biec przed siebie. Omijał drzewa które wyglądały jak samo i biegł dalej przed siebie w mrok który się nie kończył. Ciągle oba głosy się przekrzykiwały a głowa zaczęła go niemiłosiernie boleć. Zakrył dłońmi uczy by nie słyszeć tych wrzasków i potknął się o wystający korzeń. Nie mogąc złapać równowagi. Padł na mokrą ziemię nie mając sił by wstać. Podniósł głowę by spojrzeć przed siebie. Wszystko zaczęło się rozjaśniać…wielkie światło zaczęło pochłaniać wszystko dookoła aż przed oczyma ujrzał zupełną jasność. Wszystko zaczęło się rozmywać…a przed oczyma nagle pojawił mu się sufit jego pokoju. Energicznie się podniósł dysząc ciężko. Nie mógł złapać oddechu. Rozejrzał się dookoła. To był ten sam pokój co wcześniej. Ten sam sztandar oparty o ścianę. Ten sam miecz i płaszcz rzucony na stół. Odetchnął z wielką ulgą i padł na poduszkę. Wziął skręta z paczki leżącej obok i zapalił go. Znowu poczuł kojący posmak ziela i rozluźnił mięśnie.
-Do stu chędożonych goblinów…
Mruknął wydychając opary ziela. Znowu się podniósł lecz powoli i przesunął na skraj łóżka. Rozciągnął się i wstał po czym podszedł do stołu na którym leżał jego płaszcz i miecz schowany w pochwie. Spiął guzik na szyję. Rękojeść znowu znalazła się przy jego sercu. Spakował resztę skrętów, wziął sztandar po czym wyszedł z pokoju. Klucz zostawił na ladzie a karczmarz który wyrzucał śpiących na ulicę spojrzał na niego.
-Jeszcze się dzień nie skończył a już opuszczasz przybytek?
-Jakoś nie mogę spać. Po za tym musze jeszcze daleką drogę przebyć.
Mruknął wychodząc z karczmy. Na ulicy panował mrok. Jedynie pod małymi latarniami dającymi małe światło dało się zobaczyć ćmy zbierające się pod świecą. Rozejrzał się wypatrując czy nikt nie spaceruje po nocach…odruchowo. Skierował się w kierunku najbliższej bramy która była cały czas otwarta. Jeden ze strażników zagrodził mu drogę.
-Stój! Dokąd idziesz?
-Jak to gdzie? Przed siebie…
-Tak...mhm…jednak mogę wiedzieć czemu w nocy opuszczasz miasto?
-Do Sardes zmierzam.
-To faktycznie kawał drogi. Jeśli zboczysz z trasy idąc do wioski Kyln zahaczysz o sprzedawcę koni.
-Dzięki za informację. Żegnaj…
Machnął ręką od niechcenia i wyszedł na przedmieścia miasta. Tutaj również panował względny spokój i tylko na drodze prowadzącej do bramy stały latarnie. W bocznych uliczkach za to panowała totalna ciemność lecz było tam cicho. Widocznie on jedyny przemierzał teraz przedmieścia a przynajmniej tą część. Minął ostatni budynek przedmieścia i znalazł się na trakcie szedł pośród dzikich pól, takich samych jak podczas drogi z wąwozu do miasta. Jednak po dłuższej wędrówce znowu znalazł się na skraju Wielkiego Lasu. Widząc mrok panujący przed nim przypomniał mu się koszmar. Zrobił krok i…stanął. Przełknął ślinę patrząc jeszcze raz mrok. Miał wątpliwości…czy to co śnił to czasem nie ostrzeżenie czy po prostu jego wymysły. Spojrzał na wszelki wypadek za siebie. Było tam ciemno i nie wyczuwał niczyjej obecności.
-A tam…raz się żyje…
Mruknął i przekroczył granice lasu po czym ruszył dalej traktem uważnie rozglądając się dookoła. Las wyglądał inaczej niż w jego śnie więc trochę go to podniosło na duchu ale jednak żałował decyzji pójścia nocą. Chciał się już wycofać ale jednak…coś mu mówiło żeby szedł dalej. Wyciągnął bezgłośnie miecz z pochwy by poczuć się bezpieczniej i szedł dalej mocno ściskając i sztandar i miecz. Niespodziewanie znalazł się na jakieś polanie. Zaskoczony tym rozejrzał się dookoła. Wszędzie były wypalone drzewa. Nie wiedząc co tu się stało jeszcze ostrożniej poszedł przed siebie. Każdy krok stawiał tak jakby miał by to być jego ostatni w życiu. Po takiej długiej wędrówce doszedł na środek polany gdzie stała kamienna tablica.
-A to co?
Mruknął i wbił sztandar w ziemię. Wyjął zapalniczkę z kieszeni i poświecił na tablicę. Było tam napisane „Dla pamięci dzielnych Czarnych Rycerzy którzy w tym miejscu pokonali królową pająków ratując okoliczne wsie i miasta”. Niżej miał wyryte imiona i nazwiska owych bohaterów. Teraz już zrozumiał czemu to wszystko było wypalone. Zniszczyli jej legowisko by potem na otwartym polu stoczyć z nią walkę. Tym czasem coś wpatrywało się w niego między drzewami swymi czerwonymi ślepiami. Podnosząc się zauważył to. Cofnął się do sztandaru powoli. Tym czasem par oczu było jeszcze więcej. Przeklął w myślach to, że wyruszył w nocy i mocno ścisnął swój miecz. Wataha stworów zaczęła się zbliżać do niego. Były to wielkie, masywne, futrzane stwory zwane Krwistopsami. Nazwę zawdzięczają temu, że są podobne do psów oraz są bardzo krwiożercze. Człek o tym wiedział i gdy go otoczyły skwitował to wszystko dwoma słowami „jestem w gównie”. Rzekł to w myślach wściekły na siebie ale cóż…musiał stoczyć te walkę. Cały czas zataczał koła uważając by któryś ze stworów nie zaskoczył go atakiem od tyłu
-No! Który pierwszy? –zawołał prowokując każdego z nich.
Nagle przed niego wyszedł największy z Krwistopsów który zdawał się być samcem alfa. Warknął na niego wściekły najwidoczniej tym, że wszedł na jego terytorium. Strażnik skupił swoją uwagę na nim czekając na zrobienie uniku. Stwór wyskoczył lecz z oszałamiającą prędkością nie dając człekowi szans na zrobienie uniku. Zdążył jedynie zblokować jego ostre jak brzytwa pazury mieczem jednocześnie unikając zupełnego przygwożdżenia przez przeciwnika. Morda samca alfa starała się dosięgnąć Strażnika lecz ten mieczem zapierał się nie dając mu szans by się zbliżył. Miał wolną jedną rękę. Sięgnął więc do kieszeni po zapalniczkę i uwolnił ogień starając się podpalić stwora. Ten nie spodziewając się takiego zagrania starał się odskoczyć lecz tym razem odsłonił się całkowicie co wykorzystał człek wykonując pchnięcie niczym szermierz. Fontanna krwi trysła w jego twarz a czerwony płyn dostał mu się do ust i wlatując przez gardło głębiej. W tym momencie znowu zaczął słabnąć lecz nie mógł się opanować. Tęczówki jego znowu zaczęły znikać a on sam padł na kolana puszczając miecz. Spojrzał się tylko na pozostałych członków watahy zbliżających się do niego. Wszystko zaczęło mu się rozmazywać aż…zrobiło mu się ciemno przed oczyma…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gothard dnia Sob 14:59, 17 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diegorn
Rycerz


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1597
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: I tak nie wiecie gdzie to jest
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:59, 17 Kwi 2010    Temat postu:

To jest koniec czy ciąg dalszy nastąpi? Aha i "jestem w gównie" to można powiedzieć są to 3 słowa, a nie 2, ale to jest nie ważne. Tak tylko mówię. A tak po za tym to wymyślasz całkiem ciekawe opowiadania. Dobrze i realistycznie opisujesz walkę i inne rzeczy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Undertaker
Nowicjusz miecza


Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 418
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 5/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:11, 17 Kwi 2010    Temat postu:

No bazgroły fajne takie fabułowe.

Nie możesz się zdobyć na nieco obszerniejsze uzasadnienie?
No dobra.
Od samego początku czytania tej historyjki zauważyłem dużo fabuły oraz ciekawe i rozważne zdania. Może być?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Undertaker dnia Sob 17:34, 17 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 11:41, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Diegorn...póki nie napisze, że koniec to ciągi dalsze będą xd
I "jestem w gównie" to są dwa słowa bo literka "w" nie jest słowem ;]
A po za tym...następna część.

Ranek…Strażnik obudził się widząc ciało samca alfa którego udało mu się zabić. Chwycił się za głowę a z jego ust dobył się cichy jęk.
-Mój łeb…
Mruknął sam do siebie i podparł się dłońmi by wstać z ziemi. Uklęknął powoli a ból głowy cały czas go męczył. Ową głowę podniósł i rozejrzał się dookoła. Wszędzie widział porozrywane ciała Krwistopsów. Podrapał się po głowie starając sobie przypomnieć co się działo…bez skutku.
-Co tu do cholery się działo…
Mruknął i sięgnął do kieszeni po jednego ze skrętów które schował tam „na szybkie reakcję” i teraz właśnie taka reakcja być powinna. Wyciągnął zapalniczkę by znowu po chwili mógł poczuć kojący smak ziela. Rozejrzał się za swoją bronią która leżała w tym samym miejscu w którym ją upuścił. Nie wiedział nadal co się tu stało i…jakoś mu się nie chciało dowiadywać. Schował z powrotem broń do pochwy i rozejrzał się za sztandarem. Stał w tym samym miejscu, nienaruszony. Zamrugał parę razy oczyma po czym wstał i podszedł do niego.
-Czasem sam chciałbym być jak taki sztandar…-mruknął wyjmując go z ziemi- wszyscy mnie noszą, nic nie musze robić…
Oparł go sobie o ramie i ruszył w dalszą drogę przez las a towarzyszył mu zapach jego ziela. Szedł spokojnie oraz pewnie nie spodziewając się by ktokolwiek chciał mu zakłócić spokój. Wszyscy wiedzieli, że szajki bandyckie w Wielkim Lesie miały ze sobą kontakty więc na pewno już wiedzą o nim. Doszedł do płynącej rzeczki oraz mostu przez który mógł przejść. Nie widząc żadnych przeciwności wszedł na most gdy nagle z krzaków wyskoczył pewien masywny bandyta
-Stój! –zaczął bandyta
-Spierdalaj…-przerwał mu Strażnik
-Nie przejdziesz!
-A jak spróbuję?
-To Cię zabije! Zaraz…i tak Cię zabije! Cały las o Tobie mówi a zabijając Ciebie szef się ucieszy!
Strażnik westchnął tylko ciężko i przewrócił oczyma. Wbił sztandar w most po czym wyciągnął swój miecz. Zgasił skręta chowając go z powrotem do kieszeni. Bandyta był inny niż reszta spotkana podczas podróży do Umbrogth. Był odziany w kolczugę oraz dwuręczny miecz. Nie czekając ruszył od razu na Strażnika z wrzaskiem biorąc zamach z góry by go na pół przeciąć. Most był duży, zbudowany specjalnie dla wozów więc człek miał dużo miejsca na unik w bok który zrobił zdziwiony bandyta zatrzymał miecz nad sobą a Strażnik podłożył mu nogę. Rozpędzony przeciwnik nie mogąc wyhamować przez swoją masę przewrócił się na most puszczając miecz który wbił się między jego nogi prawie w „klejnoty” bandyty. Chcąc wstać poczuł na swojej szyi ostrze miecza Strażnika.
-No i…co by tu z Tobą zrobić…
-Proszę...zostaw mnie. Ja już nie będę!
-No tak…nie będziesz…
Mruknął i podciął mu gardło a bandyta padł trupem robiąc kałuże krwi na moście. Parę kropel przedostało się pomiędzy deskami zaczęły spadać do wody barwiąc ją czerwonymi plamkami. Wstrzymał oddech by nie musieć wdychać zapachu krwi po czym wziął sztandar i ruszył dalej. Stojąc już za mostem znowu odpalił skręta i spojrzał przed siebie. W oddali było widać rozwidlenie dróg i właśnie do niego zaczął zmierzać. Szedł jak wcześniej. Spokojnie i pewnie podbudowany tym, że już niedługo będzie siedział na koniu a nie ciągle chodził z jego wrzodem na dupie którym był sztandar. Przepustka do prawie każdego miejsca w całej krainie…lecz niezwykle uciążliwa. Przystanął przy drogowskazie i zaczął czytać. Strzałka prosto wskazywała „Dorgoth” a strzałka w lewo „Kyln”. Przypomniał sobie o tym co mówił strażnik i skręcił w lewo. Droga bardzo łagodnym skrętem w prawo wychodziła z lasu aż w końcu znowu znalazł się na skraju i znowu otoczyły go dzikie polany. W oddali widział dwie chaty stojące naprzeciwko siebie i przyspieszył kroku. Warto było się trochę wysilić by potem przez resztę drogi siedzieć na grzbiecie konia. Po paru minutach zmęczony doszedł opierając się o sztandar wbity w ziemię. Budynek z jego lewej strony był zajadem który nosił nazwę „Pod Końską Grzywą” a na prawej była stajnia lecz wszystko wydawało się opustoszałe.
-Gdzie do stu chędożonych goblinów są wszyscy?
Spytał sam z siebie. Chwilę potem jak na życzenie drzwi się otworzyły a z nich wyszedł…bandyta. Spojrzał zdziwiony na Strażnika po czym zwrócił się do środka.
-Hej chłopaki! Tutaj jest ten biały! Na niego!
Wrzasnął po czym sam się rzucił na człeka. Ten po raz kolejny westchnął i wyjął sztandar z ziemi by przebić nim na wylot szarżującego bandytę. Wbił go po raz kolejny w ziemię po czym wyciągnął miecz i schylił się unikając ostrza bandyty po czym mieczem odciął mu nogę. Ranny poleciał trochę i padł obok sztandaru. Podnosząc się chwycił nadgarstek kolejnego przeciwnika i przebił go na wylot. Z karczmy usłyszał wrzaski i dźwięk przewracanych mebli. Po chwili z okna wyleciał bandyta. Widocznie ludzie w karczmie pochwycili za „broń”. Ostatni przeciwnik znajdujący się na zewnątrz oberwał w kroczę po kopniaku Strażnika by potem stracił głowę po cięciu z boku wymierzonym w szyję. Wbiegł do karczmy by zobaczyć co się w niej dzieje. W środku bywalcy akurat pozbywali się kolejnego bandyty bijąc go niemiłosiernie krzesłami aż w końcu nieszczęśnik przestał oddychać. Karczmarz widząc Strażnika uniósł po połowy pusty kufel na toast.
-Na cześć naszego bohatera! Hip, hip…!
-Hura! –wrzasnął tłum.
Człek tylko spojrzał na nich wszystkich jakby zdziwiony reakcją. Może dlatego, że nikt się jeszcze na jego widok tak nie cieszył.
-Czy możemy coś dla Ciebie zrobić? –spytał karczmarz.
-Przyszedłem tutaj żeby kupić konia…
-No to dawać mu konia!
Strażnik ucieszył się słysząc, że dostał za darmo konia. „Kto wie…może lepiej ratować tyłki innym…”. Podrapał się po podbródku i poszedł ze stajennym.
-Jakiego konia Ci trzeba?
-Jakiegoś szybkiego. Nie mam za wiele czasu.
Stajenny tylko przytaknął głową i wszedł w głąb stajni a w tym czasie Strażnik wrócił się po sztandar który leżał wbity na środku drogi. Przez ten czas stajenny wrócił z kasztanowym koniem który miał białą grzywę i ogon.
-Jak to mój dziadek mawiał. „Jeśli ktoś Ci uratował życie nie szczędź na niego prezentów”. Więc proszę oto koń ze stepów. Najszybszy jakiego mamy. I tak nikt się nim nie interesował bo kto tam w dzisiejszych czasach szuka jakiś specjalnych koni…no nikt…
-Eeee…tak, tak…to już może pojadę…
Powiedział człek i przypiął sztandar do pakunków konia. Razem w „zestawie” było też jedzenie i parę bukłaków z wodą dla niego. W najbezpieczniejszym miejscu spakował paczkę ziela którą dostał od kupca przed Umbrogth po czym wsiadł na konia i odjechał. Droga tym razem przebiegała mu znacznie szybciej. W dodatku siedział wygodnie na grzbiecie konia jedynie nakierowując go na właściwy kierunek. Skręcił w kierunku Dorgoth nie zatrzymując się ani chwili. To miasto było najbliższą warownią w której stacjonowali członkowie Strażników Miecza oraz tam funkcjonował szlak rzeczny przez który promem mógł się dostać w okolice Sardes. Twierdza ta jest stolicą Strażników Miecza i tam właśnie zmierzał Strażnik. Musiał przekazać informację o wyniku bitwy która właściwie…zakończyła się zwycięstwem. Lecz pyrrusowym. Mimo szybkiego konia powoli zbliżał się wieczór a miasta nie było widać. Więc gdy zapadła noc przystanął i zsiadł z konia. Rozejrzał się dookoła. Jak zwykle pustka…ciemność zupełna. Ale przynajmniej miał konia. Chciał zostać na drodze lecz przypomniało mu się co mówił bandyta przy moście. Skoro go wszyscy znają to niewykluczone, że zawsze ktoś mógł za nim iść. Westchnął tylko i chwycił konia za uzdy by zejść z drogi. Wiedział czym ryzykuje. Na takich polach znajduje się dużo rozmaitych mutantów czy dziwnych polnych stworzeń lecz lepsze to niż ciągła walka z buszmenami. Przysiadł przy najbliższym drzewie przywiązując konia do niego by w razie czego nie uciekł. Oparł się o pień i spojrzał w niebo. Jak zwykle było bezchmurne…w większych miastach nie dało się dojrzeć takich widoków przez latarnie przeszkadzające w oglądaniu tego wszystkiego. Mógł teraz się przyjrzeć dokładnie. Mały wóz…duży wóz…widział wszystko. Aż westchnął z wrażenia jakie sprawiały te wszystkie gwiazdy. Błogą cisze przerwał szum pod ziemią.
-Co w mordę jeża się dzieje?
Mruknął i wstał. Koń chciał uciekać lecz nie mógł przez to, że Strażnik przywiązał go do drzewa. Człek wyciągnął swój nieodłączny miecz i przyległ plecami do drzewa. Chwilę potem dosłownie z ziemi wyskoczył Ankheg czyli robalopodobna bestia z cholernie twardym pancerzem.
-Jestem w gównie…
Skwitował to wszystko Strażnik i odpiął sztandar od konia. Chwycił go jak włócznie i wymierzył w stwora który się zaczął do niego zbliżać. Nie celując zbytnio cisnął sztandarem który wbił się bestie. Ta zapiszczała z bólu lecz na tym człek nie zamierzał zaprzestać. Wziął rozbieg i wyskoczył kopiąc drugi koniec sztandaru wbijając go jeszcze bardziej w Ankhega. Lecz wylądować nie zdążył i padł na ziemie. Na jego nieszczęście stwór jeszcze żył i wymierzył swoją kończyną prosto w Strażnika który z trudem zblokował się mieczem. Chwile po tym następna kończyna uderzyła w niego i tak został zasypany gradem ciosów rozwścieczonego Ankhega z trudem odpierając jego ataki. Sięgnął po raz kolejny do kieszeni. Po zapalniczkę. Od razu uwolnił ogień przez co stwór nieprzyzwyczajony do światła odsunął się (wypada wspomnieć, że Ankhegi żyją pod ziemią). Nie czekając Strażnik w stał i chwycił znowu sztandar wyjmując go i kolejne pchnięcie wykonując w kierunku stwora który zapiszczał po raz kolejny lecz włócznia nie wbiła się wystarczająco w pancerz więc zaczął ją pchać przez co siłował się z Ankhegiem. Chwilę po tym sztandar nie wytrzymując naporu z obu stron złamał się a stwór zaszarżował na Strażnika uderzając z obu boków w niego. Ten w ostatniej chwili się schylił a powiew wiatru zsunął mu kaptur z głowy. Poczuł jak czas się zwalnia…przeciwnik był całkowicie odsłonięty więc wykorzystał to i wykonał pchnięcie prosto między oczy potwora który wydał z siebie ostatni jęk a zielone soki zaczęły obficie się lać. Kończyny jego opadły i Ankheg osunął się w bok zostając w ziemi. Strażnik westchnął z ulgą i odsunął się od stwora. Spojrzał na konia który jeszcze był przestraszony tym wszystkim co się stało. Odczepił chorągiew od złamanego sztandaru i podszedł do zwierzaka powoli chowając miecz w międzyczasie. Wysunął powoli dłoń w kierunku końskiego pyska dalej powoli się bliżając.
-No…spokojnie. Już jest bezpiecznie…
Mówił powoli i w miarę łagodnie aż w końcu złapał konia za uzdę. Wyjął z jednej z toreb jabłko które mu dał a zwierzak bardzo chętnie je zjadł. Zadowolony poklepał go po szyi u uśmiechnął się nawet
-A teraz idź spać…
Powiedział cicho do niego po czym wrócił na swoje miejsce i przymknął oczy starając się zasnąć w smrodzie który roznosiła krew Ankhega. Ciała wolał nie wyjmować…nie wiedział co mogło się pod ziemią znajdywać...

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diegorn
Rycerz


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1597
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: I tak nie wiecie gdzie to jest
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:41, 19 Kwi 2010    Temat postu:

Moim zdaniem trochę przesadzasz z cianiarstwem tych bandytów. Może ten cały strażnik jest o wiele od nich wyszkolony, ale z tymi odpadającymi częściami ciała jest lekka przesada. Może się czepiam, ale mnie szlag trafia kiedy widzę takie rzeczy na filmach lub czytam w książkach, że główny bohater sam wszystkich do okoła zabija, a tamci się nawet zablokować nie potrafią, ale swojego przez wypadek zabiją. Ale to tylko moje skromne zdanie.
Po za tym to opowiadanie jest bardzo ciekawe. Od razu przypomniały mi się chwile z Baldurs Gate, kiedy atakowały mnie 5 ankhegów na raz. Szkoda, że BG2 trochę zwalili pod względem fabuły.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:28, 23 Kwi 2010    Temat postu:

No wiesz...jakie szanse ma zwykły wieśniak przeciwko od lat szkolonemu wojownikowi który prawie do perfekcji został doprowadzony do sztuki walki mieczem. Broń mieli...bo w większej grupie bezbronnego kupca napadli a niektórzy są albo tak skąpi albo tak biedni że nie mogą wynająć ochrony i sami przedzierają się przez las.

Strażnik znajdywał się mieście…lecz ono same cało płonęło. Wszędzie widział płomienie…budynki pożerane przez ogień. Wszędzie dookoła słychać było krzyki, płacz, nawoływania lecz nikogo nie widział. Spacerował przez ulice starając się kogokolwiek znaleźć. Nagle jeden z budynków przed nim runął omijając go o milimetry. Odskoczył odruchowo i sięgnął za broń lecz…nie miał jej. Z płomieni zaczęła się formować postać kobiety. Strażnik zaczął się cofać i upadł na ziemie patrząc na kobietę z płomieni. Nie umiał oderwać od Niej wzroku.
-Synu…-odezwała się kobieta- Chwyć moją dłoń zanim…
-Tutaj jesteście! –wrzasnął ktoś a ziemia po raz kolejny się zatrzęsła.
Człek czuł jak serce mu zaraz wyskoczy. Odwrócił wzrok i spostrzegł parę razy większego mężczyzne również z płomieni w ognistym dywanie.
-Twe przeznaczenie czeka! Choć ze mną!
-Nie! –krzyknęła kobieta- Nie idź z nim! On Cię zabije!
-Nie przeszkadzaj mi kobieto! –warknął jeździec.
Strażnik na kolanach usunął się w bok wchodząc do bocznej uliczki po czym zaczął biec przed siebie.
-Widzisz co żeś narobiła suko?! –wrzasnął mężczyzna i ruszył za nim.
Obie strony bocznej uliczki zawaliły się i stanęły w promieniach. Dookoła niego utworzył się płomienny krąg a potem pojawił się ten sam mężczyzna lecz już mniejszy.
-Jesteś naznaczony! Czy tego chcesz czy nie twoje przeznaczenie czeka!
Ostatnie trzy słowa zaczęły ciągle się powtarzać jego głowie przez co złapał się za nią i zamknął oczy. Otworzył je zaraz i spojrzał w górę…na czerwone niebo i zaczął wrzeszczeć najgłośniej jak mógł. Chwilę po tym wszystko znowu zaczęło pochłaniać światło aż w końcu znowu wszystko zaczęło się rozmazywać i zobaczył krajobraz wschodzącego słońca a na pierwszym planie martwe ciało Ankhega. Znowu czuł jak serce strasznie szybko biło i potworny ból głowy sprawiał, że trudno było mu się ruszyć. Po mimo tego dostał się do kieszeni siodła gdzie była paczka z zielem i wyjął jednego skręta. Gdy się porządnie zaciągnął przysiadł znowu pod drzewem.
-Ja chyba przez te koszmary będę miał coś z łeb…-mruknął przerywając na dłuższą chwilę- W mordę jeża…
Westchnął i wypuścił dym robiąc z niego kółka. Wzrok swój skierował na wschód słońca. Nie często miał okazje taki widok podziwiać. Jako, że martwy potwór mu przeszkadzał wspiął się na drzewo z którego zaczął obserwować wschód słońca rozkoszując się zielem.
-Echhh…tylko brakuje butelki krasnoludzkiego piwa i chędej dziewki na kolanach…-rozmarzył się wydychając dym.
Gdy słońce już wzeszło ruszył dalej gnając po trakcie samotnie. Jedynie czasem mijał małe karawany zmierzające do Umbrogth lub do portu wymian. Za każdym razem gdy widywał jakiegoś wędrowca pytał się go jak długo jeszcze trzeba jechać i wywnioskował, że w tempie które utrzymywał powinien się znaleźć za parę godzin. I tak też było. Na horyzoncie widział mury miasta oraz parę budynków wywyższających się nad kamienną ścianę. Dorgoth było miastem handlowym więc gdy znalazł się na przedmieściach widział głównie sklepiki, przynajmniej na głównej drodze. Przed bramą stała już nie zwykła straż miejska a zawodowi żołnierze którzy już po samym wyglądzie rozpoznali w nim Strażnika Miecza więc nie przeszkadzali mu w wjechaniu do miasta. Skierował się w stronę głównego miasta w którym znajdowała się siedziba Strażników Miecza. Wszyscy usuwali się z boku widząc szarżującego konia. W krótkim czasie znalazł się przed bramą do górnej części miasta gdzie mieszkała arystokracja i wysocy urzędnicy. Bramy pilnowali Strażnicy Miecza lecz mimo to zatrzymali jeźdźca.
-Stój Strażniku! –rzekł jeden z nich- Quo vadis*?
-Sam się quo vadis...-mruknął człek- Ja koniecznie musze się spotkać z kapelanem!
-W jakiej to sprawie?
-Jestem z 4 batalionu górskiego Czarnych Rycerzy. Przynoszę wieści z wąwozu!
-Z wąwozu?! Daj konia i wchodź szybko!
Zeskoczył z konia by zaraz biegiem ruszyć w kierunku siedziby. Strażnicy słysząc krzyki spod bramy wiedzieli już o co chodzi i czekali tylko aż wbiegnie do środka. Kapelan jak zwykle siedział w biurze stercząc w rozmaitych papierach. Był on ubrany w białą szatę z herbem jak na sztandarze noszonym przez Strażnika oraz na jego płaszczu. Człowiek grzebiący w papierach podniósł głowę i spojrzał na niego. Był on już dosyć starym człowiekiem lecz mistyczną moc było czuć aż do przesady.
-Słucham Cię, dziecię miecza –powiedział starzec.
-Bracie Kapelanie –ukłonił się- Przynoszę wieści z wąwozu.
-Z wąwozu? –spytał starzec lekko zdziwiony a pozostali Strażnicy zaczęli na siebie patrzeć.
-Tak. Nie przeżył żaden.
-Żaden? Ale o kim mówisz?
-I o Rycerzach, i o naszych braciach oraz o orkach. Zostałem tylko ja.
-To źle…bardzo źle…Gardot!
Jeden ze strażników podszedł do Kapelana.
-Tak bracie Kapelanie?
-Zbierz no oddział i jedźcie do wąwozu!
-Na rozkaz –przytaknął głową i odszedł.
-A co do Ciebie strażniku –starzec przeniósł na niego wzrok- Pojedziesz do Sardes i przekażesz te informację naszej Największej, Błogosławionej Mistrzyni Linacorannie. Zagrożenie z ich strony jest większe niż się spodziewaliśmy…
-Lecz bracie Kapelanie –odezwał się Kronikarz- Wiesz dobrze, że przez atak wilkołaka szlak rzeczny został zamknięty.
-Ach tak…dziękuje Ci za przypomnienie bracie Kronikarzu. Pewnie nie wiesz ale od ostatniego czasu grasuje u nas wilkołak. Wiemy jedynie, że przybył on drogą ze szlaku rzecznego i póki nie zabijemy jego nie możemy ich otworzyć. Pomóż nam ich szukać to wcześniej uda nam się Ciebie wysłać to Mistrzyni.
-Oczywiście, że pomogę bracie Kapelanie. W końcu to i mój zakon.
-To chciałem usłyszeć dziecię miecza. Przeczekaj u nas do nocy. To bydle tylko wtedy atakuje…
Strażnik tylko przytaknął głową i wyszedł z salonu do przedpokoju gdzie jeden z Kronikarzy czekał przy prowizorycznej recepcji.
-Witaj bracie –zaczął kronikarz.
-Witaj bracie Kronikarzu –odpowiedział mu Strażnik- Znajdzie się pokój dla mnie?
-Oczywiście –powiedział dając mu kluczyk
Strażnik tylko przytaknął mu głową i ruszył schodami na górę. Specjalnie zwolnił tempo by móc się przyjrzeć najrozmaitszym obrazom na ścianach ukazujących piękne krajobrazy. Była to dla niego chwila wytchnienia gdyż wtedy musiał ścigać się czasem i w dodatku miał bandytów na karku. Teraz mógł się przyjrzeć temu wszystkiemu i docenić piękno tego. „Ja ryzykuje życie dla zakonu a oni…dla pasji…” pomyślał i westchnął ciężko. Znalazł się już na górze i spojrzał na swój klucz. Był na nim numer „14”. Poszedł więc wzdłuż korytarza obserwując numery. Nie widząc swojego wszedł po schodach na górę i znowu zapatrzył się w obrazy lecz tym razem przedstawiające sceny bitew. To co on tak bardzo dobrze znał…lecz niektóre z nich nie było dane mu doświadczyć jak na razie…walki ze smokami, potężnymi demonami…jednak jemu to nie przeszkadzało. Lubił prowadzić w miarę spokojne życie zakonnika mając zawsze pod ręka ziele. „Ziele!” zaczął się niepokoić. Nie mógł go znaleźć w kieszeniach. Pot zaczął mu spływać po twarzy a ręce zaczynały drżeć. Tym czasem ktoś zamknął drzwi i powiedział „Czas iść do stajni”. Chwilę potem Strażnikowi wszystko się przypomniało. Zapomniał wypakować paczki. Od razu kamień spadł mu z serca i odetchnął z ulgą by potem walnąć się w łeb a kaptur zsunął mu się z głowy. Nałożył go powrotem i zdenerwowany na siebie wszedł na górę i zaczął szukać swojego numeru. Gdy go znalazł wszedł do środka. Był to już bardziej wystrojony pokój niż w Umbrogth. Większy stół oraz łóżko z większą ilością mebli a nawet łazienką i właśnie z niej postanowił skorzystać. Od paru dni się nie umył a trzeba było przyznać, że śmierdział jak stado świń. Zaczął ściągać swoje rzeczy i wszedł do wanny. Od razu poczuł ulge…jak całe napięcie z niego schodzi i od razu jego wszystkie części ciała się luzują. Przymknął z błogim uśmiechem oczy i wygodniej rozsiadł się w wannie. Gdy się już wykąpał zabrał się za swoje ubrania które również wymagały czyszczenia. Siedział nad wanną piorąc płaszcz oraz resztę odzienia po za skórzaną zbroją która wietrzyła się przy oknie. Po tym całym odświeżaniu siebie i swoich ubrań oraz ekwipunku ruszył w kierunku stajni jak zwykle zatrzymując się przy obrazach ciągle wpatrując się w dzieła artystów. Gdy wyszedł spojrzał w niebo. Nie widział już gwiazd a jedynie lekko rozmazany obraz księżyca. Światła…to nie ten sam widok co na polach gdzie grasują różne potwory z Ankhegami na czele. Było tam niebezpiecznie…ale też pięknie. Jednak nie miał czasu by do tego wracać. Na razie liczyło się tu i teraz. By znaleźć wilkołaka, zabić go i popłynąć do Sardes. Wydawało mu się to proste i równie dobrze liczył, że takie to będzie. Poszedł w kierunku stajni i zastał stajennego kończącego swoją pracę.
-Hej! Parobku. –odezwał się Strażnik
-Tak panie? –odpowiedział mu stajenny.
-Gdzie przypiąłeś kasztanowego konia z siwą grzywą i ogonem?
-Tam panie. Nic nie ruszałem –powiedział wskazując palcem kierunek.
-Mam nadzieje…-mruknął i poszedł.
Po krótkim czasie doszedł do swego konia i poklepał go po szyi wyjmując paczkę z zielem.
-Śpij mały…
Uśmiechnął się do konia i klepnął go w mordę po czym poszedł chowając paczkę do kieszeni. Nie była ona duża więc ze spokojem mu się tam mieściła. Ruszył w kierunku bramy miasta gdzie właśnie następowała nocna zmiana warty a dwójka strażników których zastał wracali do koszar. Gdy wyszedł przed bramą czekał na niego inny Strażnik.
-Witaj bracie! –rzekł nieznajomy.
-Witaj bracie –odrzekł- Co Cię tu sprowadza?
-Jestem tutaj by Ci towarzyszyć podczas patrolu miasta. Wilkołak to niebezpieczne stworzenie a po za tym nie masz odpowiedniej broni. Łap…
Mówiąc to rzucił mu pochwę z mieczem którą złapał.
-Jest to srebrny miecz. Zabijesz nim bez większych problemów każdego stwora a po za tym jest to jedyna broń działająca na wilkołaki.
-Dzięki –uśmiechnął się do niego i przypiął sobie pochwę do pasa- Możemy więc iść.
I ruszyli przez miasto oboje dzierżąc przy sobie srebrne miecze schowane w skórzanej pochwie. Dookoła panował mrok. Już tak dobrze znany Strażnikowi. Tylko na bokach świeciły latarnie dając wyraźnie światło na chodnik przez co dwójka wojowników w białych płaszczach była łatwym celem.
-Powiedz mi…z jakiego oddziału jesteś? Nigdy Cię tu nie widziałem –spytał kompan
-4 Batalion Górski Czarnych Rycerzy….
-Ten z wąwozu?
-Tak…jestem jedynym który przeżył wiec można uznać, że po prostu jestem zakonnikiem lecz już w żadnym batalionie. Chyba, że jednoosobową armię akceptują…
Mruknął po czym westchnął rozglądając się dookoła. Było wszędzie cicho…tylko ich kroki rozbrzmiewały echem po ulicach Dorgoth. Niespodziewanie jakiś cień przeszył niebo skacząc z jednego dachu na drugi. Obaj odruchowo wyciągnęli miecze lecz te przy sercu. Zaraz je schowali i wyciągnęli srebrne. Te którymi da się zabić wilkołaka. Stanęli plecami do siebie i powoli zaczęli iść w tą samą stronę co przedtem. Cień tym razem zeskoczył z dachu ujawniając się. Tak…to był wilkołak bez dwóch zdań. Kupa futra z ostrymi jak brzytwa pazurami oraz mordą ze śmiercionośnymi kłami po których ugryzieniu ofiara staje się wilkołakiem. Obu Strażników stanęło przed nim a potwór rzucił się na nich. Dwaj wojownicy odskoczyli na bok lecz kompan człeka zahaczył o pazur wilkołaka i razem z nim przetoczył się na bok. Strażnik wstał i bez namysłu ruszył na wilkołaka . Ciął z góry a naprzeciw wyszła mu jego łapa. Miecz zjechał po pazurze przecinając łapę na pół przez co nie zdawała się kompletnie do jakichkolwiek czynności. Potwór zawył przez co pobudził okolicznych mieszkańców którzy od razu zaczęli się kryć pod łóżkami, zaczęli zamykać okna czy w inny sposób barykadować swoje domy. Strażnik wyjął miecz z ciała wilkołaka i kolejne cięcie wykonał tym razem pudłując a zdrowa łapa uderzyła go z całej siły przez co ten odleciał na parę metrów puszczając miecz. Zarył o brukowaną drogę i zajęczał z bólu. Po mimo paru skurczy wstał i pochwycił drugi ze swych mieczy. Wiedział, że nic nie zrobi przeciwnikowi lecz musiał się czymś bronić. Wilkołak wyskoczył na niego z góry co dało mu doskonałą okazję by zrobić kozła do przodu unikając zgniecenia i pognał do swego miecza lecz za nim od razu stwór . Nie mając większego wyboru zrobił piruet wyrzucając miecz który jak pocisk poleciał prosto w nieprzygotowanego na taką okoliczność wilkołaka. Ostrze wbiło się głęboko a zwierze po raz kolejny głośno zawyło i wyciągnęło z siebie brutalnie miecz który odrzuciło w bok. W tym czasie strażnik pochwycił srebrny miecz i ruszył na bestię odcinając jej rękę…lecz tą zranioną. Ta upadła na ziemię a fontanna krwi trysła lecz omijając strażnika. Druga łapa mocno uderzyła go w lewą rękę nadstawiając bark przez co syknął z bólu i wziął zamach na ślepo…lecz celny. Kolejna fontanna krwi trysła lecz tym razem po odcięciu stworowi głowy który padł na ziemię martwy robiąc kałuże krwi. Tym czasem z bocznej uliczki wybiegła dwójka Strażników Miecza a ciało stwora zaczęło przybierać ludzkie kształty. Okazało się, że była to kobieta…młoda…i mająca co potrzeba. Strażnik nie zwracał już na to uwagę tylko uklęknął podpierając się mieczem i chwycił za mocno przetrącony bark.
-Co się stało? –spytał jeden ze strażników.
-Bark…-mruknął- Nie wiem co z drugim…
Chwilę po tym dało się usłyszeć jak miecz wychodzi z ciała.
-Wilkołak go ugryzł. Na szczęście już nie zaszkodzi –mruknął drugi.
-Dobra…pomóż mi z nim. Jest ranny…
Strażnicy schowali broń. Jeden z nich podniósł rannego z którym zaczął iść powoli w kierunku koszar a drugi zabrał martwego. W tym czasie przyszli inni którzy mieli posprzątać po walce.
Z rana Strażnik zsunął się z łóżka powoli. Chciał podeprzeć się jedną ręką ale przeszył go ból. Po mimo zabiegów ramie cały czas go jeszcze bolało. Syknął tylko i z trudem usiadł na skraju łóżka. Był już cały ubrany gdyż od razu gdy przyszedł miał zamiar spać i to też zrobił. Drzwi otworzył powoli i wysunął się z pokoju zamykając go na klucz. Tylko jedną noc tu spędził…porty w końcu odblokowano i można było znowu bez przeszkód poruszać się szlakiem wodnym. Zszedł więc na dół nie zatrzymując się już ponieważ po raz kolejny zaczęła się kolejna runda wyścigu z czasem. Po krótkiej wędrówce znowu znalazł się w salonie gdzie czekał Kapelan z trójką Strażników.
-A więc opuszczasz nas już dziecię miecza. Szkoda bo taki wojownik by nam się przydał. Mam dla Ciebie pewien naszyjnik bracie. Wyraz wdzięczności kapelana…-mówiąc to podszedł do niego i założył mu naszyjnik ze srebrnym herbem zakonu na księdze- Niech bogowie mają Cię w swojej opiece.
-I wzajemnie bracie Kapelanie. Mam nadzieje, że jeszcze odwiedzę wasze miasto…
Powiedział to po czym odwrócił się i razem z trójką Strażników odwrócił się i wyszedł. Ta trójka też miała za zadanie popłynąć do Sardes lecz w celach handlowo-dyplomatyczno-militarnych. Przed bramą czekał już jego koń. Wcześniej poprosił by mógł mu towarzyszyć gdyż z niewiadomych powodów go polubił. Z pomocą stajennego wgramolił się na niego i ruszyli w kierunku portu rzecznego. Mijali te same ulice a ludzie patrzyli na nich normalnie. Od paru lat widok Strażników Miecza był dla niech rzeczą normalną. Wielu mieszkańców zaznajamiało się z niektórymi a nawet w sprawach wyższej wagi dla miasta kierowali się do Kapelana odpowiadającego za sprawy gospodarki. W końcu dojechali do portu największej rzeki zwanej Ankha. Właśnie czekał na nich wojskowy prom na który weszli. Z pomocą towarzyszy strażnik zsiadł konia i spojrzał na miasto. Z portu wydawało się idealnym miejscem by namalować obraz. Lecz od razu gdy wsiedli prom ruszył przez rzekę w kierunku Sardes…do stolicy Strażników Miecza…celu jego podróży…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diegorn
Rycerz


Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 1597
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: I tak nie wiecie gdzie to jest
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:05, 23 Kwi 2010    Temat postu:

Rzeka Ankha. Kojarzy mi się z Ankh-Morpork. Taka książka fantasy była, gdzie było takie miasto. Nie wiem czy czytałeś. A co do opowiadania, to jest bardzo fajne. Nic tu dodać nic odjąć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martin
Wrzód(Zbanowany)


Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 2342
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: Okolice Płocka
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 08:03, 24 Kwi 2010    Temat postu:

Ocenie na razie Pierwszy rozdział. Jako że nie mam zbyt dużo czasu.
No cóż. Nie jest źle. Znalazłem TYLKO dwa błędy. Jeden to "swie" zamiast "siwe". No a drugim błędem jest to że na początku jest napisane że kapitan nie ma kapelusza a potem ma, zdejmuję go i wodę wylewa. Ogółem 8/10 ale mnie nie wciągnęło. Pracuj dalej :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karypto
Rycerz


Dołączył: 31 Gru 2007
Posty: 1450
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Strzelin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:15, 27 Kwi 2010    Temat postu:

Niezłe, wybacz, że dopiero teraz przeczytałem ale wcześniej jakoś nie miałem czasu, teraz mam nawet czas na pisanie swojego opowiadanka.
Hmm, "strażnik miecza" nie jest jakimś wybitnie oryginalnym pomysłem, a to, że jest wyszkolony, ma kiełki i inne niezbędne głównemu bohaterowi rekwizyty to już inna sprawa. wciągnęło mnie trochę, z tym robalem wyłażącym z ziemi poczułem się jakbym czytał jak wiedźmin ubija skolopendromorfy Very Happy podobnie z tekstem o krasnoludzkim piwie i dziwce. Dam 8/10 za wszystkie, i liczę na więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ksar
Paladyn


Dołączył: 28 Wrz 2008
Posty: 2242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 24 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgierz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 09:08, 28 Kwi 2010    Temat postu:

Po przeczytaniu 1. rozdziału od razu nasunęła mi się jedna myśl, po cholerę takie długie pisałeś? gdy zacząłem czytać było to trochę nudne do czasu ataku tych bandytów. Trochę zbyt często używasz spójnika "i", a przynajmniej wg mnie. Resztę opowiadania może przeczytam, ale to dopiero później. Teraz nie mam na to ochoty.
Dam Ci 7/10


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:39, 01 Maj 2010    Temat postu:

Z opóźnieniem macie kolejną część. Akurat wątpie by czas pisania przełożył się na jakość bo uważam, że wyszło mi to przynajmniej średnio. Zwłaszcza na końcu.

Podróż przebiegała spokojnie. Strażnik opierał się o barierkę oglądając polany na których pod ziemią grasowały Ankhegi a na powierzchni inne polne bestie. Po za głosami rozmawiających na pokładzie wsłuchiwał się w szum rzeki…wiatru…jak szeleszcząca trawa tańczy pod wpływem podmuchu powietrza. Westchnął tylko cicho i zaciągnął się po raz kolejny wypuszczając zielonkawy dym który zostawał gdzież z tyłu. Statek płynął dosyć szybko, od początku tej podróży lecz po mimo, że Sardes jak i Dorgoth były już daleko krajobraz się nie zmieniał. Powoli się uniósł by przybrać prostą postawę przez co stęknął cicho gdyż ścierpł w tej pozycji. Ból nagle go przeszył w ręce…tej samej która boleśnie została potraktowana przez wilkołaka. Tylko w pamięci mignął mu obraz tej walki. Powoli się odwrócił by spojrzeć na zebranych. Jego bracia z zakonu stali po drugiej stronie statku prowadząc żywą i luźną rozmowę. Resztę pokładu zajmowali mieszkańcy, kupcy i inni im podobni osobnicy podróżujący do innych miast. Kolejne westchnięcie dobyło się z jego ust. Panował tutaj taki spokój…taka miła atmosfera. Coś czego dawno nie czuł…ciągle tylko presja związana z gonieniem czasu i doniesieniem o rzeźni która się w wąwozie rozegrała. Oparł się tym razem plecami o barierkę i zaczął przyglądać się uważnie wszystkim. Ktoś dłubał w nosie…ten pił, ten jadł. Każdy zajęty sobą. Wzrok jego zatrzymał się na postaci najbardziej oddalonej od wszystkich. Różniła się od wszystkich…i to nawet bardzo. Była to masywna postać, krótko zgolona…prawie, że na łyso. To co ją tak wyróżniało to czarna brygantyna*. Na plecach jego przez ramie wisiała przewieszona tarcza z białym lwem…chyba najbardziej rozpoznawalnym ostatnio herbem na wszystkich okolicznych landach gdzie docierały wieści o bitwach z orkami czy innymi wrogo nastawionymi stworzeniami czy też państwami. Przy pasie jego widniał miecz schowany w pochwie. Jedynie klinga połyskiwała w promieniach słonecznych a zadbana skórzana pochwa spokojnie wisiała przypięta do pasa wojownika. Zaciekawiło to dosyć Strażnika gdyż od czasu swej podróży nigdy nie spotkał nikogo z Zakonu Czarnych Rycerzy. Po raz kolejny się wyprostował się wydając cichy jęk przez ból w ręce i ruszył powoli w kierunku mężczyzny wymijając innych pasażerów promu. Jeden z towarzyszy człeka dał mu znak ręką by do nich podszedł porozmawiać lecz ten tylko głową przeciwnie kiwnął i rzucił skręta na ziemie by zaraz zgasić go butem. Niestety kolejny się skończył co skwitował tylko westchnięciem i spojrzał się na Rycerza zapatrzonego w dal jakby rozmarzonym wzrokiem. Nie rozważając ruszył w jego kierunku opierając się o barierkę zaraz obok niego. Ten jakby go nie zauważył…nadal gapił się przed siebie.
-Piękne widoki, nie? –zaczął Strażnik
-Zgadzam się…mimo, że tutaj to codzienność naprawdę pięknie się w to wpatrywać…-odpowiedział mu Rycerz
-No może po za Ankhegami i innymi gównami czyhającymi na ofiarę –parsknął śmiechem.
Rycerz też się zaśmiał a nawet lekki uśmiech wymalował się na jego twarzy ukazując bliznę pomiędzy nosem a górną wargą. Widać stoczył już parę pojedynków od których jego życie zależeć mogło. Westchnął tylko cicho…podobnie jak Strażnik i też na niego swój wzrok skierował po czym dłoń zakrytą rękawicą kończą podał.
-Jestem Manthis.
-A ja Sobid –powiedział Strażnik i uścisnął mu dłoń- Nie widziałem tutaj żadnych Rycerzy…możesz mi powiedzieć co Ty tutaj robisz?
-Ahh...jestem…a raczej byłem dowódcą jednego z oddziałów tarczowników. Miałem sprawy rodzinne więc nie mogłem pojechać do wąwozu razem z nimi. Gdy przybyłem do Dorgoth dowiedziałem się, że przeżył tylko jeden więc wracam.
-Cóż…musze Ci przyznać, że tam była prawdziwa rzeźnia…
-To Ty jesteś tym który przeżył? –Manthis podniósł brew i spojrzał na niego
-A i owszem. Krew się lała hektolitrami, flaki, wątroby, kiszki…wszystko latało jak w balecie. Sam nie wiem jak to się stało, że tylko ja zostałem
-Sam się ciekawie…
-Co teraz zrobisz jak wrócisz? –spytał się ciekawie
-A bo ja wiem…przydzielą mi nowy oddział. I gdzieś wyślą. Póki ta wojna się nie skończy będzie tak cały czas. A i w dodatku podobno krasnoludy* w końcu wychodzą z kamiennych miast na stepy.
-No fakt…i tylko my mamy ich powstrzymać. Nie wiem czemu Rydhard* przyjmuje tylko ludzi w swe szeregi.
-Cóż…te liche długouche cepy są za słabe by nasze treningi przechodzić a ta ich czarna odmiana za dużo ma w dupie nasrane żeby się dostosować.
-Co fakt to fakt…
I wtedy obaj zamilkli wpatrując się w krajobraz który powoli się zmieniał. Wysoka, swobodnie rosnąca trawa przekształcała się w nizinną, krótką i ciemnozieloną trawę ze skupiskami najróżniejszych drzew tworząc małe lasy oddalone od siebie o różną, czasem nawet niezauważalną gołym okiem odległość. Tutaj już Ankhegi mimo swej aktywności na terenach prawie w ogóle nie uczęszczanych przez człowieka występowały jeszcze rzadziej niż na polanach a częściej tutaj roiło się od wilków i innych pospolitych stworzeń. To był wyraźny znak, że zbliżali się do Sardem.
Po jeszcze godzinie drogi znaleźli się już przy przystanku rzecznym. Manthis, Sobid oraz trójka towarzyszących mu Strażników Miecza opuściła pokład razem z niektórymi pasażerami. W oddali było widać wysokie mury twierdzy Sardes. Jako, że koń Sobida podróżował razem z nim wsiadł na niego i ruszył galopem w kierunku twierdzy nawet nie żegnając się z Rycerzem który gdzieś się zawieruszył w porcie razem z jego towarzyszami. Nie patrzył na widoki, za siebie ani nigdzie indziej tylko przed siebie. Jego cel był już tak blisko…był już całkowicie pewny, że nic go nie zatrzyma. Coś w oddali znalazło się na drodze. Zaczął hamować, skręcać. Robić cokolwiek by nie wpaść w chłopca który wybiegł niewiadomo skąd na drogę. Skręcił parę centymetrów obok niego i odwrócił się.
-Mały gnoju uważaj jak leziesz! –wrzasnął za nim grożąc pięścią- Zasrane bachory…-mruknął odwracając się z powrotem do przodu.
Pokręcił tylko głową i westchnął. „W mieście takich problemów nie ma tutaj na wsi takie gnoje biegają gdzie ich nogi poniosą…chyba im wszystkim je z dupy powyrywam” –pomyślał Sobid i pojechał dalej. Tym razem w dali zobaczył kobietę i przeklął soczyście na głos ściskając uzdę konia tak jakby zaraz miała się rozpaść. Jako iż dawała mu znak by się zatrzymał zrobił to.
-Co do cholery? Prędkość przekroczyłem?
-Nie, nie…widział pan gdzieś może mojego syna? Mały w brudnej koszuli, krótkich spodniach i bez butów, blondyn…
Nagle Strażnikowi coś się przypomniało. To był ten sam chłopiec którego wyzwał od małego gnoja- Tak widziałem, a co?
-Mógłby pan po niego pojechać? Boje się, że coś go spotka!
-Ehh…no niech stracę.
-Dziękuje! –powiedziała zadowolona kobieta która aż podskoczyła a razem z nią jej piersi na które Sobid się zapatrzył- Będę czekać w wiosce!
Powiedziała i pobiegła w kierunku wioski a Strażnik westchnął ciężko i zawrócił konia. „Czego to się dla kobiet nie robi…” mruknął i ruszył trochę wolniej w tym przeciwnym kierunku i po chwili znalazł się tam gdzie chłopiec był. Ze skoczył z konia i znowu przeszył go ból w ramieniu. „Ehh…gdzie ten gnojek” – powiedział w myślach i rozerzał się dookoła. W dali, pomiędzy drzewami zobaczył małego brudasa wpatrującego się w niego.
-Hej! Gn…mały! –krzyknął do chłopca który uciekł dalej.
Strażnik wsiadł znowu na konia i po mimo bólu ruszył za nim starając się jechać taka szybkością by go dogonić oraz by nie wpaść na jakieś drzewo. Lecz było tutaj zbyt ciasno dla konia więc musiał okrążać niektóre przesmyki cały czas podążając za uciekającym chłopcem. Droga dawno zniknęła z widoku i znaleźli się na polanie. Strażnik przyspieszył a chłopiec biegł dalej. Nagle coś pod ziemią zaczęło się ruszać.
-Gnoju! Uważaj!
Wrzasnął się zapominając. Z ziemi wyrosła niedawna atrakcja…obita w twarde łuski, przypominająca mrówkę z czterema kończynami zakończonymi ostrzami. Nic innego tylko Ankheg. „No do stu chędzorzonych goblinów…tego cholerstwa ciągle tak pełno?” –mruknął w myślach i wyciągnął miecz z pochwy szarżując na potwora który zamachnął się na chłopca który ze strachu przewrócił się i płacząc skulił przed potworem. Już myślał, że zginie kiedy usłyszał szczęk miecza i stuk kopyt o ziemię. Odsłonił twarz i spojrzał na Strażnika który właśnie obracał się do Ankhega.
-Uciekaj! –wrzasnął do chłopca
Mały nie musiał jeszcze raz tego słyszeć tylko od razu zerwał się do biegu. Ankheg chciał już za nim pognać lecz poczuł jak miecz zagłębia się w jego ciele. Zapiszczał i odwrócił się do jeźdźca który stęknął z powodu bólu w ramieniu. „Cholera…jak czegoś nie wymyśle to załatwi mnie” – mruknął i przygotował się na szarżę Ankhega który wkopał się pod ziemię i ruszył w kierunku Strażnika który odgalopował na bok i potwór wynurzył się lecz ku jego zaskoczeniu nie było tam przeciwnika. Stał on parę metrów dalej. Nie mógł uciec…Ankheg dogonił by go z łatwością a po za tym…ręka nie pozwalała mu na walkę. Co najwyżej na pojedyncze pchnięcie lub cios czy też blok ale nie na dłuższą walkę. Ankheg szykował się do kolejnej szarży lecz z między drzew nadleciał kamień.
-Hej! Niedojebie! –odezwał się znajomy głos- Choć tutaj!
Potwór odwrócił się jak i wzrok Sobida skierował się w kierunku głosu. Stał tam nie kto inny tylko Manthis ze swym mieczem w dłoni oraz tarczą a na głowie hełm przypominający ten używany przez hoplitów greckich lecz z małą „grzywą” na czubku. Zaczął uderzać niczym barbarzyńca klingą o tarczę podburzając tym stwora by na niego właśnie ruszył. Ankheg dając się ponieść taką samą szarżą jak wcześniej ruszył na Rycerza. Ten odsunął się od miejsca gdzie stał wcześniej. Jednak wydawać by się mogło, że za blisko. Tarczę skierował do ziemi i gdy potwór wyszedł jedna z jego kończyn uderzyła o tarczę a miecz poszedł w ruch i kończyna poleciała gdzieś w krzaki a fontanna zielonkawego płynu trysnęła na trawę. Stwór zapiszczał z bólu i wyprowadził potężne uderzenie w ramię Manthisa. Lecz na jego szczęście w tej samej ręce trzymał tarczę więc osłonił się i kolejna kończyna odleciała od ciała Ankhega. Kolejny pisk rozniósł się po lesie. Teraz była kolej na Rycerza by wyprowadził ostateczny cios. Zrobił piruet i głowa stwora spadła na ziemie. Spojrzał się na Strażnika który z nijakim zdziwieniem patrzył na Rycerza.
-Co się gapisz?
-A nic…-wzruszył ramionami i podjechał do niego.
-Idź. Chłopak czeka na drodze. To on mnie powiadomił, że potrzebujesz pomocy.
-A Ty?
Ja…powoli pójdę w kierunku Sardes…
Ten tylko przytaknął głową i skinął mu na pożegnanie po czym ruszył z powrotem w kierunku traktu. Tam jak mówił Manthis czekał na niego chłopiec. Zmęczony siedział pod drzewem dysząc ciężko i ocierał ostatnie łzy. Usłyszał znowu jak ktoś nadjeżdża więc podniósł głowę i ucieszył się na widok Strażnika. Sobid gdy dojechał do niego zsiadł z konia i kucnął przed nim.
-Nic Ci nie jest?
-N…nie p…proszę p…pana…-powiedział nieśmiało chłopiec- A co z potworem?
-Potwór nie żyje. A teraz chodź. Zaprowadzę Cię do matki.
Podał mu powoli dłoń a chłopiec z jego pomocą wstał. Sięgał mu gdzieś do pasa. Nie przeszkodziło to jednak Strażnikowi podnieść go i posadzić na konia. Ten się chwycił a Sobid chwycił go za uzdę i zaczął prowadzić w stronę wioski. Gdy doszli matka czekała już przed głównym wejściem i ruszyła w stronę Strażnika który posadził chłopca na ziemie. Chwilę potem był świadkiem sceny jak matka ściska go i zasypuje pocałunkami. Malec pognał do domu a kobieta podeszła do niego zadowolona.
-Nie wiem jak panu dziękować!
-Naprawdę pani nie musi –uśmiechnął się o odpowiedział nieśmiało.
-Musze, musze! Może pan do mnie do domu przyjdzie? Dzieciaki mówią, że świetnie gotuje!
-No skoro pani tak nalega to mogę wpaść na chwilę…-spojrzał w innym kierunku byle by nie patrzeć na jej twarz. Spojrzał trochę w dół…na jej piersi.
Parę godzin potem Sobid jechał najszybciej jak mógł do Sardes zabierając z wioski miłe wspomnienia które zostaną wyłącznie…między nim a kobietą której imienia nawet nie poznał. Twierdza Sardes będąca siedzibą zakonu była coraz bliżej. Miał nadzieje, że w końcu przestanie się gonić z czasem i będzie mógł chwilę odpocząć za zupełnie bezpiecznymi murami. W końcu dojechał przed bramę. Jeden ze strażników ze stróżówki przed fosą zatrzymał go.
-Stać! Czego tu szukasz bracie!
-Mam wieści dla Linacoranny z wąwozu!
-Co?! Właź szybko!

Brygantyna – rodzaj zbroi
Krasnoludy – w moim świecie rasa barbarzyńców, złowrogo nastawiona na każdego
Rydhard – a dokładniej sir Rydhard Arhanir. Wielki Mistrz Zakonu Czarnych Rycerzy

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karypto
Rycerz


Dołączył: 31 Gru 2007
Posty: 1450
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Strzelin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:04, 01 Maj 2010    Temat postu:

Ładnie, ładnie podoba mi się Very Happy, nie mam się do czego przyczepić, fabuła się klei, ortów nie zauważyłem, stylistycznych też nie. Jak dla mnie może być.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin