Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna GOTHIC WEB SITE
Forum o grach z serii Gothic
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czarni Rycerze

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:22, 27 Lis 2009    Temat postu: Czarni Rycerze

Moje kolejne opowiadanie i nie mogłem się powstrzymać żeby go tu wstawić Very Happy Nie ma rodziałów bo jeszcze nie podzieliłem ale to co teraz tu napisze można by uznać za rodział pierwszy Smile Jak ktoś Nekropolis czytał i pamięta to trochę się z tego pojawi też tutaj Smile Miłego czytania Smile

Niby rodział pierwszy
Słońce powoli wznosiło się ku górze a cień wielkiej, czarnej wieży ogarniał większą część twierdzy która była dziwnie cicha. W końcu wszyscy oprócz wartowników spali i małej grupki w lesie. Owa grupa poszła na zwiad gdyż wartownicy byli zaniepokojeni tym, że coś się w buszu poruszało. Jakieś dwieście metrów od bramy owi zwiadowcy natknęli się na to co tak niepokoiło strażników. Grupa zielonoskórych zapuściła się wgłąb terenów Zakonu. Wyobrażenie o orkach było szerokie. Inni uważali ich za wielkich, zielonych bydlaków a inni za czarno (niczym węgiel) skórych brzydali wielkości około 170 centymetrów wzrostu. Akurat ci orkowie byli mieszanką tego. Wzrostem byli jak człowiek a skórę zieloną ze swoim tępym wyrazem twarzy. Wróćmy do walki. Jeden z zakonników wyglądajacy wyraźnie na przywódce oddziału pochwycił za drzwiec swoją włócznie skrzyżowaną z halabardą by wymierzyć w biegnącego na niego orka. Odrazu gdy rzucił nie patrzył czy trafi odrazu wyjął miecz i przebił brzuch innego orka na wylot. Ten w którego leciała włócznia wypadł z dużą dziurą w głowie. Następny z głośnym rykiem ciął swoim mieczem w jego ramię lecz człek zdążył zareagować i odsunął się by po chwili jednym szybkim cięciem odciąć przeciwnikowi głowę. Nim się kolejny zielonoskóry spostrzegł owy zakonnik był już przed nim i ciął go od dołu do góry po skosie robiąc głęboką ranę po której ork zawył puszczając broń i padając na ziemie. Człowiek wykorzystał fakt, że miał miecz w górze by kolejnego szarżującego na niego orka ciąć od góry do dołu. Skończył tak samo jak jego towarzysz. Zrobił parę kroków do tyłu i rozejrzał się patrząc na trupy jego ludzi. Zostali złapani w pułapkę. Cud, że chociaż on przeżył.
-To się robi nudne...
Murknął sam do siebie poczym westchnął i odwrócił się piruetem by zablokować cios z góry kolejnego przeciwnika. Usłyszał go po krokach. Chwycił go za nadgarstek w którym trzymał miecz i zaczął swój wbijać w jego brzuch robiąc dziury na wylot. Po chwili miecz przeciwnika upadł i jeszcze później sam właściciel. Zakonnik wytarł krew z miecza o szmaty trupa i spojrzał na dwóch zwijajacych się z bólu orków którzy po woli umierali. Wzruszył ramionami poczym wyjął z trupa swoją włócznie chowając miecz do pochwy a halabardę kładąc na ramieniu i ruszając w kierunku zamku z którego on i jego ludzie wyruszyli. Czy coś czuł po stracie ludzi? Nie. Zgineli śmiercią godną Czarnego Rycerza i zostali pomszczeni więc uważał, że wszystko dobrze. Oddział orków pokonany, on sam żyje. Tylko mu dobrego piwska brakowało i jego panienki która czekała w zamku.
Po jakimś czasie znalazł się przed głęboką fosą a za nią brama. Spojrzał na mury starając się dostrzec wartowników. Bez skutku. Wiedział, że tam są ale nosili czarne mundury więc trudno było ich dostrzec. Westchnął tylko. Jednocześnie system który tu panował uważał za idiotyczny ale też go rozumiał. Podniósł dłoń i zamachał trzy razy jak mu do łba wbito i zaczął krzyczeć.
-Biały lew mnie chroni! - krzyknął.
-A jego szpon Cie obroni! -odkrzyknął wartownik
I brama zaczęła się opuszczać. Osobiście to hasło za idiotyczne uważał ale co poradzić. Spojrzał się za siebie w mrok lasu i jak przewidywał czy raczej miał nadzieje, nic nie usłyszał ani nie zobaczył. O czuciu już nie trzeba mówić. Gdy most zwodzony opadł na ziemie ruszył w kierunku stalowej bramy która zaczęła się otwierać. Na chwilę przystanął, żeby się w przejściu zmieścić i wszedł. Owa brama teraz zaczęła się zamykać. Na miejscu czekał już Gier. Dowódca Straży Przybocznej i przy okazji jeden z ważniejszych ludzi tutaj. On w końcu wydał rozkaz, żeby wysłać zwiadowców. Spojrzał się na dowódce wartowników z lekkim zdziwieniem widząc tylko jednego zakonnika.
-Tylko jednego posłaliście? - spytał ze zdziwieniem
-Nie...jeszcze dziewięciu było ale...
-Nie żyją -przerwał wartownikowi, zakonnik- Duży oddział orków zastawił na nas pułapkę jakieś dwieście metrów od twiedzy. Przeżyłem tylko ja. Od nich nikt nie ocalał.
-Nikt? -Gier na zakonnika spojrzał- Chcesz mi powiedzieć, że sam ich załatwiłeś?
-No nie sam. Na początku pomagali mi Ci którzy ocaleli ale na końcu zostałem sam.
-Jak się zwiesz zakonniku? -spytał z ciekości.
-Kirgan Atholo, sir!
Przytaknął jedynie głową poczym rozejrzał się dookoła. Tak poprostu miał w nawyku. Pokazał Kirganowi, żeby ten poszedł za nim i sam udał się w kierunku siedziby. Zakonnikowi nie pozostawało nic innego jak pójść za nim. Gier był znany z tego, że był surowy więc wolał z nim nie zadzierać.
-Gdzie idziemy? -spytał w połowie drogi.
-To Rydharda. Musisz mu dokładniej powiedzieć co się stało.
Przytaknął po chwili głową. W myślach dziwił się co może chcieć Wielki Mistrz od niego. Zwykłego żołnierza. Awansu się nie spodziewał po mimo tego co zrobił. Prędzej myślał o tym, że będą chcieli od niego informacji. W końcu orkowie od czasu zakończenia Drugiej Wojny Wiekowej w ogóle się nie pojawiali. Ale i tak się wszystkiego dowie jak się spotka z Rydhardem. Strażnicy przed wejściem odrazu ich wpuścili i weszli do dużej sali gdzie narazie paru żołnierzy ze straży przybocznej wałęsali się robiąc obchód po siedzibie. Weszli po schodach na piąte z dziesięciu pięter wliczając parter i skierowali się do korytarza na którego końcu były duże drzwi pilnowane przez dwóch strażników. Gdy doszli oboje mieli w nawyku zagradzanie wejścia halabardami lecz wiedząc, że Gier chce wejść, wolą mu nie wchodzić w drogę. Gier Tax bo takie miał nazwisko był budzącym strach żołnierzem przed którym nawet zakonnicy z rangą Czarnego Rycerza trzęsą portkami. Gdy weszli zobaczyli Rydharda siedzącego na fotelu przed oknem ciągnącym się przez całą ścianę na przednią część siedziby. Tam skąd nadeszli. Słysząc cichy trzask zamykających się drzwi wstał i spojrzał na Kirgana i Giera.
-Kogoś mi tam przyprowadził Gier? -spytał się przyjaznym tonem Rydhard patrząc na Kirgana.
-Ten o to facet załatwił sam cały oddział orków. Myśle, że by się nadał.
Nadał? Do czego? Takie myśli krążyły w głowie Kirgana.
-No tak...ale nie wiem czy możemy mu zaufać. Idź no po Lothara. On napewno będzie wiedział czy się nadaje.
-Już się robi.
Rzucił tylko i wyszedł. Kirgan został sam na sam z Wielkim Mistrzem który uśmiechnął się do niego i ruszył w kierunku barku.
-Napijesz się? I nie mów do mnie Mistrzu...wystarczy Rydhard.
-Chętnie...Ryd...
Powiedział trochę nieśmiało. W końcu pierwszy raz z nim był. Widział jak Gier zachowuje się tak jak inni przy nim. Ryd wyciągnął dwie butelki z czego jedną podał Kirganowi i sam usiadł na krześle przy biórku zapchanym papierami. Zakonnik stał lecz już trochę pewniej się czuł. Nic tak nie łączy facetów jak wspólna libacja. Przynajmniej tak rozumował. Odkorkował butelkę zębami poczym wziął łyka i oparł się o ścianę swoją włócznie opierając o ścianę.
-A więc orki znowu się zjawiły tak? -spytał Ryd biorąc łyka.
-Tak. Mogą się do czegoś szykować?
-Nie wiem...dlatego...
I tu nie dokończył. Do komnaty wszedł Gier z Lotharem który nie był za bardzo zadowolony.
-Co to za sprawa kuzyn? -zaczął Loth- Byle szybko bo Lucretia na mnie czeka...
-Krótka. Powiedz tylko czy tego kolesia znasz... - i kiwnięciem głowy wskazał na Kirgana
Oboje przez chwile staneli jak wryci. Po krótkiej chwili oboje się wyszczerzyli i piątke przybili.
-Kirg! A co Ty tu robisz do cholery? - powiedział zadowolony Lothar.
-No właśnie tego się próbuje dowiedzieć...
-No czyli się znacie -powiedział z uśmiechem Rydhard- to wszystko Loth. Wracaj do Lu a ja mu powiem o co chodzi.
Lothar migiem wyparował z sali do swojej ukochanej a Gier usiadł się z boku na fotelu przy kominku nasłuchując.
-A więc - zaczął Rydhard.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:18, 23 Gru 2009    Temat postu:

Prosze nie sklejać postów

Niby rodział drugi

-Ostatnio na pustkowiach dzieją się dziwne rzeczy które niepokoją Gildie Pustynnych Wojowników z którymi jak wiesz mamy sojusz a obowiązkiem moim jest pomóc przyjaciołom. Zamierzam zebrać mały, dobrze wyszkolony oddział do szybkich zadań. Batalionu tam nie wyśle gdyż to by za dużo zamieszania wywołało wśród okolicznych cywilów. Po tym co żeś odwalił w lasach Zakonu myśle, że się nadajesz...co ty na to?
-A co tam się dokładnie dzieje? - spytał Kirgan.
-To wiem tylko ja i Lothar. Nie chcemy rozgłosu o tym co się tam dzieje bo wiesz jakie są Czarne Damy...więc jak?
-Heh...no dobra...
Na twarzy Rydharda zagościł uśmiech. Odłożył pustą butelkę na biórko między sterty papierów których nie chciało mu się wypełniać jak i całej reszcie jego podwładnych ktorzy z własnej woli (choć czasem i nie) wypełniali za niego te papiery. Kirgan przestał się opierać o ścianę i położył również pustą butelkę na szafkę obok niego i pochwycił za halabardę z którą się tu przywlekł. Gier który siedział z boku również wstał i zbliżył się do Rydharda i Kirgana by spojrzeć na nich obu. Wzrok na żołnierzu zatrzymał.
-Jutro na placu treningowym po ucichnięciu rogu.
On za to jedynie przytaknął głową poczym dłoń na klamkę drzwi położył i spojrzał na pozostałych w tym pokoju. Ryd jedynie machnięciem ręki mu dał znak, że może wyjść czy raczej...musi. Pociągnął za sobą drzwi i dwoje gwardzistów odsunęło się żeby zrobić mu przejście. Ruszył przed siebie a dwójka strażników zamknęła drzwi. Szedł cały czas podpierając się włócznią. Po spotkaniu z Wielkim Mistrzem poczuł się wycieńczony a przecież po walce mógł jeszcze nawet biegać. Dookoła Mistrza krążyły dziwne legendy a najwięcej dotyczące jego miecza Dotyku Śmierci który podobno wysysał duszę i karmił miecz żyjący własnym życiem. Inna legenda głosiła, że tym mieczem jest w stanie przebić mury lecz tylko jego przyjaciele i rodzeństwo widziało Rydharda w boju ale o mocy jego broni nie mówili. Krążyły tez legendy dotyczące jego tarczy a właściwie jedna gdyż inne szybko zostały uznane za nieprawdziwe. Według tego co Czarne Damy mówią tarcza potrafiła apsorbować zaklęcia nawet najpotężniejszych magów a jedna z nich nawet to widziała gdy Lisz uwolnił się z klatki w Wieży Doświadczalnej gdzie akurat owa kobieta wpadła z wizytą. Jeszcze wiele, wiele opowieści o tej tajemniczej postaci jaką Wielki Mistrz był krążyło ale Kirgan teraz miał tylko jeden cel. Dowlec się do swojego łóżka w jednej z komnat parę pięter wyżej gdzie ową komnatę mu Lothar "po znajomości" załatwił. Zaczął wędrówkę po znienawidzonych przez niego schodach na następne piętra. Nie dość, że zwykle wracał tam zmęczony to jeszcze uwalony żelastwem. Po mimo tego, że jego komnata była wygodna i był w niej sam ale do pokoju w jednym z koszar nie musiał takiej drogi przebywać. Stanął na korytarzu i odruchowo się rozejrzał robiąc chwilę odpoczynku. Nikogo jak zwykle nie było. Dowódcy albo po prostu siedzieli w pokojach albo na dworze ćwicząc do upadłego swoich ludzi. Skręcił w lewo i od razu znalazł się przy swoich drzwiach. Pokój miał Od razu przy schodach. Nacisnął klamkę i kopnął delikatnie drzwi które pod wpływem uderzenia zrobiły mu przejście. Pokój był średnich rozmiarów lecz dla jednej osoby nadawał się doskonale. Pokój ten przypominał jego kwaterę zanim się przeniósł do głównej siedziby. Ściany białe, łóżko w miarę wygodne, takie jakie lubił. Meble z najzwyklejszego drewna, bez zdobień. Po prostu musiał mieć w czym chować rzeczy. Upadł w pełnym rynsztunku na łóżko i od razu zasnął. Był wykończony po wczorajszym starciu. Już u Rydharda najchętniej by padł na ziemie i zasnął ale uważał, że tak nie wypada.
Ranek. Gdzieś w okolicach godziny szóstej. Od godziny rekruci i żołnierze ćwiczyli a Kirgan jeszcze spał. Po raz pierwszy od wielu dni mógł się wyspać gdy nagle rozbrzmiał róg. Zajęczał cicho. Oznaczało to, że musiał już wstawać. Gdy się zebrał do jego pokoju wparował zdyszany Lothar.
-Kirgan! Idziemy!
Krzyknął i pobiegł a Kir też wybiegł zapominając zamknąć drzwi. Oboje wybiegli z siedziby i pędem ruszyli na arenę. Kirgan nie musiał się wcale przepychać gdyż jego przyjaciel Lothar który nie był tak masywny jak on bez problemu opychał każdego kto mu na drodze stawał więc reszta usuwała się mu z drogi zwłaszcza, że w ręce dzierżył swoją wierną halabardę. Dwóch zakonników widząc biegnącego bez opamiętania przed siebie Lothara od razu otworzyli drzwi wpuszczając jeszcze Kirgana. Oboje wpadli zdyszani. Loth od razu rozejrzał się i zobaczył Rydharda a razem z nim posłańca Sobida i rycerza Manthisa. Posłaniec jak zawsze był zamaskowany i jedyne co było widać to jego piwne oczy. Był on średniego wzrostu i miał na sobie skórzaną zbroje która chroniła jego nogi, ręce oraz pierś i plecy a na plecach katanę. Rycerz Manthis za to był masywnie zbudowany i wielki. Jak zwykle miał na sobie ciężka zbroje Czarnego Rycerza która była głębokiego czarnego koloru z białym lwem na piersi. Na plecach dzierżył duży i szeroki miecz który mógł być używany jako dwuręczny i jednoręczny. Rydhard jak zwykle chodził w swoich zakonnych szatach w których czuł się wygodnie ze swoim nierozłącznym mieczem od którego na kilometr było czuć dziwną energią. Dwójka wstąpiła do szeregu obok Sobida a Rydhard się uśmiechnął.
-No to są wszyscy – rzekł zadowolony Rydhard – możemy zaczynać.
Zrobił krótką przerwę i spojrzał na twarze zgromadzonych.
-Jak wiecie wszyscy coś dziwnego dzieje się na pustyniach. Znikają ludzie, wysychają źródła, więdną oazy a Pustynni Wojownicy nie mogą odkryć kto to zrobił a ja zamierzam dotrzymać obiecanego im słowa więc postanawiam wysłać was. Macie godzinę na pożegnanie się, spakowanie i co tam chcecie jasne?
Wszyscy przytaknęli głową.
-To idźcie…
Powiedział a wszyscy oprócz Kirgana który właściwie był sam. Lothar miał Lucretie, Sobid cieszył się uznaniem wśród Czarnych Dam więc poszedł na pożegnanie a Manthis do swojej żony i dzieci. Jedyny Kirgan nie miał nikogo. Jeszcze wczoraj on i jego dwudziestu żołnierzy których traktował jak swoich braci mogli się zobaczyć. Teraz jedynie poszedł do swojego pokoju.
Lothar biegł pędem w stronę swojego pokoju znowu odtrącając każdego kogo miał na swojej drodze. Spieszyło mu się tylko do Niej…do Lucretii która siedziała w pokoju. Był on przytulny. Ściany bordowe podobnie jak wszystkie inne zdobienia. Szafy miały złote elementy a łóżko było bardzo miękkie. Półdemonica właśnie siedziała na fotelu i patrzyła w ognie tańczące w kominku. Z zamyślenia wyrwał Ją właśnie Lothar który wbiegł do pokoju prawie wyważając drzwi. Zamknął je i podszedł do Lu która wstała ze smutkiem w oczach.
-Już…? –wypowiedziała tak, że ledwo usłyszał.
Przytaknął tylko głową i przytulił Ją mocno a z jego oczu poleciało parę łez.
-Będę tęsknił…
-Obiecaj mi, że nie zginiesz…-wyszeptała ale łez nie powstrzymała tylko dalej płakała. Dla Niej było normalne to, że Lothar gdzieś wyruszał na śmiertelne potyczki ale teraz…tak daleko od Niej było zupełnie czymś innym.
-Obiecuje…
Odszeptał i zamilkli oboje. Chcąc nacieszyć się sobą przez te godzinę…może ostatnią w jego życiu.
Po godzinie cała czwórka stała na placu przed wejściem do siedziby. Sobid jak to zwykle bywa był obojętny, Manthis pewny siebie więc z uśmiechem rozglądał się dookoła odmachując swoim dzieciom, Kirgan z kamiennym wyrazem twarzy stał nieruchomo jak pomnik. Najgorzej przeżywał to Lothar. Zgarbiony i cały czas płaczący. Nie potrafił tego powstrzymać. Nie chciał zostawiać swojej ukochanej ale wiedział, że musiał. Rydhard na nim polegał i nie chciał zawieść zakonu. Darzono go dużym zaufaniem. Rydhard który patrzył na nich ze swojego okna ręką dał znak Nekromantom by rozpoczęli rytuał teleportacji. Ci ułożyli ręce jak do modlitwy, przyłożyli czoło do dwóch wskazujących palców złączonych ze sobą i zaczęli coś wymawiać w tylko im znanym języku. Dookoła czwórki pojawiło się niebieskie koło które rozbłysło zasłaniając ich. Po chwili zniknęli…

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:23, 24 Gru 2009    Temat postu:

To samo czyli nie sklejać postów…

Rozdział III

-Kive! Kive!
Wrzeszczał pewien człowiek biegnąc przez wyschniętą oazę. Widok jej był dziwny. Palmy całkowicie straciły swój kolor, trawa zniknęła i zastąpiła ją twarda jak bruk ziemia. Owy Kive siedział właśnie w basenie wyschniętego źródełka które jakimś cudem jeszcze było suche. Pustynny Wojownik który był zwany potocznie Nomadem miał na sobie cienką, czarną bluzkę z długim rękawem oraz spodnie oraz czerwony turban na głowie. Obok leżał jego nieodłączny dwuręczny sejmitar. Gdy usłyszał jak znajomy głos wołał wielokrotnie jego imię odwrócił się i jak przewidział był to jego uczeń. Jak każdy praktykant miał na sobie biały strój lecz tylko chustę by można było ich odróżnić.
-Co znowu Huan?
Huan był drobny w porównaniu do szerokiego i wysokiego Kive`a. Był od niego o głowę niższy oraz łysy przy czym jego głowa odbijała się od światła. Na plecach dzierżył łuk refleksyjny z kołczanem a przy pasie miał mały sejmitar. Stanął przez basenem i spojrzał na Kive`a.
-Są już!
Nauczyciel Od razu zerwał się biorąc swój sejmitar i pędem pognał z Huanem do siedziby Gildii Pustynnych Wojowników. Mur nie był gruby i też niski by nie było go widać a brama została zbudowana z drewna. Cały plan twierdzy polegał bardziej na tym, żeby jak najmniej rzucała się w oczy niż by miała przetrzymać szturm całej hordy rozwścieczonych demonów które ostatnio były aż za często spotykane na pustyni. Brama była jak zwykle otwarta więc bez większych problemów przebiegli przez nią i zobaczyli jak sam Mistrz Gildii rozmawia z całą czwórką. Na chwile przystanęli lecz zaraz znowu ruszyli pędem w stronę czwórki Czarnych Rycerzy. Stanęli od razu obok mistrza i według tradycji oddali mu pokłon.
-Przepraszamy za spóźnienie mistrzu –powiedział nieśmiało Kive.
Mistrz popatrzył na niego niezadowolonym wzrokiem- Cieszę się, że w ogóle raczyłeś się zjawić tutaj Kive. Wiesz, że coraz gorzej dzieje się na pustyni a tobie jeszcze się na lenistwo zbiera! Nasi goście już zaczęli się niecierpliwić!
-Ale Huan mówił…
-Jaki Huan? –Spytał poirytowany mistrz.
-Mój uczeń…
-A kto ma rację? Twój nędzny uczeń czy twój mistrz! Odpowiadaj Kive!
-Mistrz…
-No…wstań już…
Kive i Huan wstali i odwrócili się do całej czwórki. Mistrz Gildii znany był z takiego traktowania praktykantów jak i ich nauczycieli. U Nomadów panował zwyczaj, że pełnoprawny Pustynny Wojownik uczył praktykanta aż Mistrz nie uzna, że jest godny co w tych czasach było dosyć trudne więc liczba Nomadów znacznie się zmniejszyła od czasu przejęcia władzy przez Hajuna bo tak zwał się aktualny Mistrz. Hajun odwrócił się do Rycerzy.
-Przepraszam za nich…staram się ze wszystkich sił by moi podopieczni starali się opanować sytuację.
-Teraz możesz im trochę odpuścić Hajun…Rydhard wysłał najlepszych –powiedział z uśmiechem Lothar
Mistrz przytaknął tylko głową.
-Niech wam będzie…nie chce mu się narażać. Jak już pewnie wiecie to jest Kive i Huan. Oni wam opowiedzą więcej ponieważ ja nie mam czasu…jest jeszcze tyle spraw do zrobienia…
I ruszył w kierunku swojej siedziby gestykulując przy tym. Teraz wszyscy spojrzeli na Nomada i jego ucznia który z jakby lekkim przerażeniem na nich patrzeli. Mistrz lubił przesadzać i każdy Nomad uważał, że Czarny Rycerz jest groźniejszy nawet od hordy demonów co oczywiście nie było prawdą. Z jednym tylko Hajun nie przesadził. Mają mordercze treningi i czasem padają nawet ofiary śmiertelne. Lothar widząc strach w ich oczach zrobił krok do tyłu. Kive normalnie by się cofnął ale za bardzo go zamurowało.
-Widze strach w twych oczach –zaczął przyjacielskim i spokojnym tonem Lothar- nie masz się czego bać…nie jesteśmy tacy straszni jak Hajun gdera. Stary dziad z niego to mu odbija na starość…
Huan zachichotał cicho i poczuł się przez to trochę pewniej tak samo jak Kive który miał takie samo zdanie o Mistrzu jak Lothar.
-Ja jestem Lothar, Ci za mną to Kirgan, Sobid i Manthis…naprawdę nic wam nie zrobimy.
-Ja jestem…
-Wiem kim jesteś –przerwał mu Lothar dalej się uśmiechając- dziadyga w końcu nam was przedstawił…
-Prze…przepraszam…
Rycerz szturchnął Nomada w ramię- Przestań z tymi przeprosinami. W przeciwieństwie do Hajuna wole być traktowany równo dobrze?
-Dobrze…Lothar –wymamrotał Kive i znowu poczuł na ramieniu dłoń Lothara.
-I tak ma być –powiedział uradowany
-To może ruszymy się wam pokazać co się dzieje? –powiedział już pewnie Kive.
-No to prowadź…
Rzucił wesoło Lothar zadowolony z siebie, że udało mu się zdobyć zaufanie Nomadów którzy przed momentem jeszcze się go bali tak samo jak reszty. Kive odwrócił się razem z Huanem i ruszyli w kierunku bramy. Na pustyni cały czas było gorąco lecz Zakonnicy po mimo swoich pancerzy szli normalnie pocąc się jedynie od żaru słońca. To za sprawą materiału i techniki wyrobu pancerza która została sprowadzona aż za Smoczych Gór którą znają wyłącznie kowale Zakonu Czarnych Rycerzy. Wyszli z twierdzy i zaczęli iść ścieżką prowadzącą w głąb wielkiej oazy która otaczała twierdze. Przez murami wszystko rosło bujnie i kolorowo. Zwierzęta z którymi Nomadzi żyli w zgodzie hasały między palmami. Z czasem jednak wszystko zaczęło się stopniowo zmieniać. Trawy było coraz mniej aż w końcu w ogóle jej nie było a miękka ziemia zamieniła się w kamień. Palmy straciły swój kolor i zwiędłe z trudem stały a niektóre leżały. Źródełka powysychały i jedynie pozostały po nich baseny. Zwierząt też nie było. Tylko od czasu do czasu widać było rozkładającego się trupa zjadanego przez robaki. Jak by to miejsce nawiedziła zaraza.
-Jak widzicie tak to wygląda –zaczął Kive- Już od paru miesięcy oazy wysychają i mieszkańcom zaczyna brakować wody oraz pożywienia.. Z początku myśleliśmy, że to tylko pojedynczy przypadek lecz kolejne oazy zaczęły wysychać w zastraszającym tępię i co dziwne w mieście zjawiły się demony nawiedzające pustynie lecz od czasów założenia pierwszego miasta jeszcze nigdy się nie zjawiły w środku. Władze miasta dla dobra wszystkich ostrzegają żeby nie wychodzili z domów i mówią, że to tylko psychopata. Jednak ludzie później przestali w to wierzyć bo nawet całe oddziały straży miejskiej odnajdywano wczesnym rankiem na ulicach. Hajun wyznaczył mnie i mojego ucznia żebym pomógł wam w tym zadaniu i proponuje zacząć od miasta portowego Ijmula. Tam się właśnie wszystko zaczęło…
Lothar spojrzał na każdego ze swych towarzyszy którzy kolejno mu przytakiwali głową by tam właśnie zacząć oprócz Kirgana który po chwili postanowił się odezwać.
-A was to dotknęło?
-Tak… -powiedział smutnym głowem Kive- Kiedyś wielu z nas ćwiczyło w oazie czy nawet tam spało ale potem demony zabijały także ich.
-A skąd wiecie, że to demony?
-Gdy jeden z naszych walczył zranił demona i zostawił jego krew na pniu palmy. Stąd to wiemy.
Kirgan tylko przytaknął głową na znak, że zrozumiał i od razu po nim odezwał się Lothar.
-To w takim razie prowadź do miasta…
Kive już się nie odezwał tylko szedł dalej. Powoli oaza znikała a twardą ziemie zastępował piasek aż w końcu znaleźli się na pustyni. Było dokładnie tak jak się spodziewali. Piach był dosłownie wszędzie. Na horyzoncie nie było zupełnie nic. Sobid z Manthisem rozejrzeli się dookoła jak by szukając jakiegoś transportu.
-A gdzie konie? – spytali oboje chórem.
-Ah…zapomniałem –wykrzywił się Kive- zwykle braliśmy jakiegoś który był w oazie która była jednocześnie stajną. Cóż…może usłyszą…
Nomad rzekł i odwrócił się w kierunku miejsca z którego przyszli poczym zaczął głośno gwizdać pięć razy poczym zaczął nasłuchiwać. Po niecałej minucie na jego twarzy pojawił się uśmiech zasłonięty turbanem. Za przewalonej palmy pojawił się koń lecz tylko jeden. Po chwili jednak zjawił się drugi i trzeci a na końcu para innych. Wszyscy wsiedli na konie oprócz Huana który musiał się tym sam zająć. Poszło mu to równie dobrze do Kive`owi i ruszyli w kierunku miasta…

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gothard
Generał armii
Generał armii


Dołączył: 11 Lip 2008
Posty: 3630
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 34 razy
Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: wiem, że to czytasz?
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:09, 25 Gru 2009    Temat postu:

Znowu to samo…nie kleić postów…

Rozdział IV
Cała grupa jechała tak szybko jak się dało lecz przez Manthisa który był dla konia niebywale ciężki musieli co jakiś czas zwalniać i się zmieniać by biedne zwierze przyzwyczajone wyłącznie do lekkich Nomadów mogło odpocząć nosząc kogoś lżejszego. Wyjechali w okolicach dziesiątej ale przez te opóźnienia i przymus do częstych odpoczynków byli dopiero w połowie drogi i widzieli już jak słońce zachodzi co niepokoiło jak i Kive`a jak i Huana. Wiedzieli, że o tej porze bandyci przemieszczają się po pustyni jak i rozmaite stworzenia których…lepiej nie spotykać. Postanowili rozbić obóz na otwartej przestrzeni. Może i byli widoczni ale wcześniej mogli dojrzeć zagrożenie. Huan z Kivem przyzwyczajeni do takich warunków zawsze stali na warcie i po mimo, że nie było widać nic postanowili dalej czuwać i to z większą uwagą ze względu na pogłębiające się ciemności.
Minęło gdzieś z półgodziny i zupełnie nic się nie działo. Wszyscy oprócz Manthisa siedzieli ze względu na jego ciężką zbroje i wszyscy musieli by mu pomagać przy wstaniu. Dwójka Nomadów siedziała po turecku po obu stronach tymczasowego postoju wpatrując się bez ruchu przed siebie. Ciszę przerwało zerwanie się Kive`a z ziemi i zdjęcie z jego pleców dwuręcznego sejmitara. Wszyscy zerwali się chwytając za broń.
-Bandyci…na moje oko gdzieś z dziesięciu…-mruknął Kive
Manthis mając w zwyczaju walczyć na koniu podszedł do niego gdy Huan go zatrzymał
-Zestrzelą Cię zanim dojedziesz. Na otwartym terenie samotny jeździec jest łatwym łupem dla bandytów…
Rycerz tylko przytaknął głową i zdjął z pleców swój miecz oraz tarczę. Lothar z pleców zdjął swoje dwa miecze, Sobid katanę a Kirgan pochwycił mocniej halabardę a bandyci się zbliżali i na ich szczęście Kive się nie pomylił. Było ich tylko jedenastu. Huan który jako jedyny miał łuk zostawił go. Widział równie dobrze jak jego nauczyciel, że mają przewagę w łukach i walka na dystans byłaby w tym przypadku samobójstwem więc wyciągnął sejmitar i stanął za Lotharem i Manthisem. Bandyci spokojnym krokiem się zbliżali. Mieli na sobie skórzane zbroje, turbany oraz krótkie miecze nie zapominając o refleksyjnych łukach na plecach. Byli tak pewni siebie i zbliżyli się na około dziesięć metrów do nich.
-Oddajcie wszystko co macie a może puścimy was z życiem…-powiedział z kpiną jeden z bandytów.
-Lepiej wy uciekajcie to może was oszczędzimy…-powiedział Manthis z gniewem. Nie lubił takich momentów. Jako wojownik lubił od razu, bez większych ceregieli rzucać się do walki.
Bandyta zaśmiał się czego już Rycerz nie wytrzymał i rzucił się pędem wykonując pchnięcie mieczem by przebić bandytę na wylot. Lothar wykorzystał zamieszanie i zaczął swój taniec z mieczami odcinając jednemu bandycie głowę a drugiemu odcinając nogę. Kirgan zaszarżował ze swoją halabardą nabijając na nią przeciwnika i puścił ją od razu wyjmując swój miecz blokując atak z góry bandyty który zdążył się połapać i chwycił go za nadgarstek by przebić go mieczem na wylot. Sobid wolał trzymać się z dala od walki więc stał patrząc się na walczących kompanów. Kive przebiegł przez trupa zabitego z halabardy by wykonać potężne cięcie sejmitarem od góry łamiąc gardę bandyty i wbijając mu ostrze w czaskę. Huan ruszył za nauczycielem by skręcić w prawo i zanurkować pod rękę bandyty który wykonał pchnięcie. Wykorzystując to, że przeciwnik był całkowicie odsłonięty przebił go na wylot. Bandyta stojący przed Manthisem wymierzył cięcie w rękę które dla doświadczonego Rycerza było za wolne więc odrąbał mu bez większych problemów głowę. Lothar tym czasem bez problemów zblokował uderzenie przeciwnika i drugim mieczem przebił go na wylot by ruszyć na kolejnego. Skrzyżował z nim miecze które na bok zbił i znowu wolnym mieczem wykonał pchnięcie w splot słoneczny pozbawiając go życia. Kirgan za to został przywalony gradem ciosów przez bandytę który widocznie nie panował nad sobą. Potknął się od trupa i upadł na ziemie najszybciej jak mógł by nie zostać bezbronnym podczas utrzymywania równowagi. Przeciwnik nie próżnował i od razu wykonał pchnięcie prosto w jego brzuch lecz nagle upadł na niego. Gdy Kirgan odrzucił trupa spojrzał, że to Huan. Ostatni należał już do Kive`a. Kolejnym silnym uderzeniem odrzucił miecz przeciwnika by przebić go na wylot i mieczem podjechać do szyji by dopiero tam wyjąć sejmitar. Lothar rozejrzał się dookoła.
-Wszyscy cali?
Po chwili miał już odpowiedź. Widział wszystkich i jak zwykle Sobida siedzącego sobie na piasku z tyłu. Wytarł krew o pobliskiego trupa i spojrzał na Kive`a.
-Ruszajmy lepiej…
I jak powiedział tak wszyscy z chęcią zrobili. Mimo, że walka nie była dla nich trudna to jednak jeśli jest ich tu więcej to woleli jednak ich nie spotykać więc jechali galopem a konie które odpoczęły dłużej niż zwykle miały więcej energii więc mogli sobie pozwolić na galop i po godzinie udało im się już dotrzeć pod bramy Ijmuli. Brama była zamknięta a na murach kręcili się wartownicy. Kive podjechał bliżej a wartownik w strażnicy nad bramą dla bezpieczeństwa polecił swoim ludziom wycelowanie kusz w szóstkę jeźdźców.
-Jesteśmy z rozkazu Mistrza Gildii Pustynnych Wojowników Hajuna Al-Mahua! Wpuśćcie nas! –wykrzyczał Kive.
-Skąd mam wiedzieć, że to prawda?! Wynoście się jeśli wam życie miłe! –odkrzyknął wartownik.
Kive cofnął się do reszty tyłem uważając by czasem wartownik nie wydał zbyt pochopnej decyzji o wstrzeleniu bełtów.
-Ma ktoś jakiś pomysł?
Sobid bez słowa wyprzedził Kive`a i podjechał pod bramę pokazując się w świetle pochodni. Strażnicy bramy cały czas mierzyli w niego kusze czekając tylko na rozkaz wartownika.
-Jestem Sobid Trax! Posłaniec Czarnych Rycerzy! Jeśli tylko tkniecie któregoś z moich braci i naszych towarzyszy spadnie na was gniew Wielkiego Mistrza Rydharda Arhanira! –wykrzyczał posłaniec z dumą.
-Skąd mamy widzieć, że nie okłamujesz nas!
Sobid westchnął i odwrócił się bokiem pokazując swój naramiennik na prawym barku. Na owym elemencie jego zbroji znajdował się nie biały lecz złoty lew na czarnym tle który lekko zmieszał strażników. Wiedzieli, że ktoś z symbolem złotego lwa jest ważną osobistością w Zakonie Czarnych Rycerzy. Wszyscy kusznicy spojrzeli na swojego dowódcę który upuścił dłoń ze zrezygnowaniem i odwrócił się do kołowrotu. Przed bramą ciszę przerwał szczęk kołowrotu i szuranie otwierającej się bramy o piasek. Cała reszta popatrzyła z uznaniem na Sobida który jak widać umiał korzystać ze swojej pozycji posłańca. Gdy ostatni koń przekroczył bramę od razu zaczęto ją zamykać i z murów zbiegł dowódca straży który ukłonił się wszystkim.
-Przepraszam za swe zachowanie. Przez te demony boje się kogokolwiek wpuszczać do miasta…
-Spokojnie, spokojnie…-jak zwykle odezwał się Lothar- Wiemy co się tu dzieje i rozumiemy…wracaj na pozycje żołnierzu…
Wartownik tylko przytaknął głową i pędem wrócił do strażnicy. Kive od razu zsiadł z konia a za nim Huan i cała reszta.
-Konie tu zaczekają. Były już tutaj wiele razy to wiedzą jak się mają zachowywać –powiedział Kive obojętnie.
Reszta tylko przytaknęła głową oprócz Huana który już to wiedział. Ruszyli wzdłuż ulic miasta. Domy nie różniły się niczym od siebie. Jednopiętrowe, kwadratowe, płaskie bez żadnych ozdób. Tak budowano na pustyni. Jedynie co jakiś czas było widać dom jakiegoś bogatszego mieszczanina czy sklep połączony z domem właściciela. Przed prawie każdym budynku stał stragan z przeróżnymi przedmiotami. Zwykle panował tu tłok ale przez mnożące się zabójstwa mieszczanie zwykle zostawali w domach. Teraz gdy już powoli zbliżała się noc tylko niektórzy albo wracali z karczmy do domu albo jeszcze chodzili po ulicach w niewiadomym celu. Jedynie na ulicach teraz poruszały się pięcioosobowe patrole straży miejskiej i nawet kurtyzan które co noc zjawiały się tłumnie na ulicach miasta również nie było. Przeszli przez główną ulicą i dotarli do portu który był wręcz ogromny. Nawet teraz było tu pełno wspaniałych statków wpływających do miasta. Sam port rozciągał się na całą szerokość miasta. Co paręset metrów stało szerokie i długie molo a na samym środku portu wybudowano wielką latarnię. Ta część miasta jako jedna z niewielu miała brukowaną drogę a wzdłuż portu rozciągały się rozmaite sklepy, magazyny czy stocznie gdzie naprawiano uszkodzone statki czy też budowano nowe. Kiedyś nawet w nocy panował tutaj ruch ale przez nocne ataki demonów panowała tutaj zupełna cisza. Tylko gdzieś w oddali było widać pochodnie patrolu strażników czy latarni. Po krótkiej rozmowie cała szóstka postanowiła skręcić w uboższą dzielnice gdzie stały drewniane chałupy i kręciły się rozmaite grupy zbójów czekające tylko na nieostrożną ofiarę. Oni jako jedyni przez swoją głupotę i chęć zysku padali ofiarami demonów przez co zjawiali się coraz rzadziej. Nagle cisze przerwał cichy, prawie niedosłyszalny trzepot skrzydeł. Sobid który miał najczulszy słuch ze wszystkich jako pierwszy wyjął swoją broń a za nim reszta i wszyscy ustawili się plecami do siebie rozglądając się uważnie dookoła. Z bocznej uliczki wyleciało coś na kształt człowieka i faktycznie nim było. Trup był tak zmasakrowany, że nawet nie można było rozróżnić płci. Bez głowy. Wielka dziura od podbrzusza do szyi. Z tego samego miejsca wyłoniła się inna postać. Nie miała nóg. Jedynie podbrzusze zakończone ogonem naszpikowanym kolcami. Cała reszta ciała jak u człowieka lecz potężnie umięśniona i pokryta łuskami. Łapy stwora zakończone były wielkimi i ostrymi pazurami. Głowa jego była normalnych rozmiarów. Kły potwora były wielkie i pokryte krwią ofiary a jego oczy w których dosłownie palił się ogień skierowane były na Huana który zamarł ze strachu. Demon potrząsł głową lepiej pokazując swoje wielkie rogi, zatrzepotał skrzydłami i niewiadomo jak ale nagle znalazł się przed Huanem wbijając mu pazury splot słoneczny. Sobid który był obok praktykanta od razu zareagował wykonując cięcie w głowę stwora. Był już pewny, że go zabił gdy nagle miecz obił się od jego łusek jak od kamienia. Demon zawarczał poczym łapą odrzucił posłańca na ścianę w którą wbił się z pełnym impetem. Gdy już poradził sobie z posłańcem wyjął serce Huana który padł na ziemie puszczając swój sejmitar. Kive który nie mógł na to patrzeć rzucił się na niego wykonując silne pchnięcie w brzuch demona. Miecz wbił się na parę centymetrów i bestia zawyła poczym zdzieliła Nomada w głowę który padł nieprzytomny na ziemie. Lothar który był najbliżej postanowił zaatakować. Jednym mieczem zbił łapę stwora i postanowił ją odciąć lecz zapomniał o drugiej która potężnym ciosem odrzuciła go pod ścianę chałupy. Manthis jak zwykle pewny siebie wykonał markowane cięcie mieczem w ramię demona na które ten dał się nabrać i wyprowadził cios od boku. Rycerz cofnął się i pazury uderzyły o zbroje nie czyniąc większych obrażeń. Wziął zamach z góry który wykonał prosto w rękę demona lecz tym razem stwór posłużył się rogami i wojownik zachwiał się by paść na ziemie. Bolała go głowa i przez ciężar swojej zbroi nie mógł się podnieść. Został tylko Kirgan który był jakieś dwadzieścia metrów przed demonem z przygotowaną włócznią wymierzoną prosto w demona który znowu pokręcił głową i wystawił rogi by jak byk zaszarżować na niego. Rycerz zobaczył, że nie ma już szans na rzut więc wystawił włócznie trzymając ją z całych sił. Głownie wycelował prosto w czaszkę demona. Gdy był już wystarczająco blisko pchnął halabardę. Strumień krwi uniósł się na parę metrów a sam Kirgan pod wpływem impetu uderzenia demona odleciał na pół metra do tyłu. Gdy się podniósł zauważył, że demon już nie żył a włócznia wbiła się dosyć głęboko. Rozejrzał się i zobaczył jak Sobid z trudem pomaga wstać Mantisowi oraz oddział straży wybiegający za zakrętu…

C.D.N


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GOTHIC WEB SITE Strona Główna -> Twórczość własna użytkowników Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin